Kolejna skuteczna odskocznia od nauki i Gavaldy.
Jak jest za oknem, każdy widzi. Trudno jest, więc się oprzeć tak słonecznej i ciepłej okładce, jaka jest w przypadku tejże książki. Tak samo jak i tytuł okładka jest bardzo włoska. Aż chce się tam być.
A zaczyna się... No właśnie początek jest jeszcze bardziej włoski, bo zaczyna się od przepisu na zapiekane bakłażany z sosem neapolitańskim. Owy przepisy przetestowałam w swoim królestwie i mówiąc krótko „niebo w gębie”, a raczej Ja pod pięknym włoskim niebem w swojej wyobraźni.
Pomysł na fabułę jest prosty jak konstrukcja cepa, ale przecież nie wszystko musi być literackim odkryciem. Dwie zwaśnione rodziny i ślub, który ma je pogodzić. Trochę nie rozumiem wyboru tytułu, bo niewiele jest o tym weselu, nie ma gorączki panny młodej. Panna młoda nawet nie jest postacią numer jeden w tej książce. Jest tylko siostrą głównej bohaterki. Za to główna bohaterka wcale nie odgrywa głównej roli. Powody zadry między rodzinami na początku są nieznane i oczywiście intrygują 2 siostry, bez tego nie byłoby historii. To „coś” autorka niestety spłyciła. Chociaż lepiej powiedzieć, że źle opisała nie dała temu odpowiedniej oprawy, dlatego trochę wydaje mi się to naciągane. Do tego postać „głównej” bohaterki ma lat 30, a opisuje się ją jako naiwną 20. Postać dość mdła jak na mój gust. Gdyby nie inni bohaterzy książki sama za wiele by nie zrobiła w swoim życiu. W zasadzie każdy ma w sobie więcej życia niż ona. Boi się życia, jest zbyt przywiązana do ojca, który choć kocha swoje córki nie akceptuje ich woli. Zawsze ma być tak jak on powie. Beppi jest niczym stereotypowy Włoch, a jednak nie da się go nie lubić. Gdy jest w pobliżu zawsze można liczyć na typowe włoskie zamieszanie... dużo ruchu, dużo gestów, dużo krzyku.
Na plus są przepisy, które osobiście wypróbowałam w swojej kuchni z aprobatą moich bliskich. Kuchnia jest tam nieodłącznym elementem każdej stronnicy. W końcu rodzice Piety mają restauracje, o równie włoskiej nazwie „Mała Italia”. Bez tego książka zdecydowanie byłaby pomyłką literacką. Dzisiaj po namyśle stwierdzam, że jest to dobry pomysł na komedie romantyczną. Nie wymagające, ale za to z przyjemnymi widokami.
Dzieło z gatunku łatwo przyszło, łatwo poszło. Jednak przy całej mojej fali krytyki nie żałuję czasu poświęconego. To był przyjemny wieczór, który pozwolił mi nie myśleć. Ta książka nie wymaga myślenia. Za to mojemu brzuszkowi na pewno przyda się parę gram dodatkowego tłuszczu w te zimowe dni.
Jak jest za oknem, każdy widzi. Trudno jest, więc się oprzeć tak słonecznej i ciepłej okładce, jaka jest w przypadku tejże książki. Tak samo jak i tytuł okładka jest bardzo włoska. Aż chce się tam być.
A zaczyna się... No właśnie początek jest jeszcze bardziej włoski, bo zaczyna się od przepisu na zapiekane bakłażany z sosem neapolitańskim. Owy przepisy przetestowałam w swoim królestwie i mówiąc krótko „niebo w gębie”, a raczej Ja pod pięknym włoskim niebem w swojej wyobraźni.
Pomysł na fabułę jest prosty jak konstrukcja cepa, ale przecież nie wszystko musi być literackim odkryciem. Dwie zwaśnione rodziny i ślub, który ma je pogodzić. Trochę nie rozumiem wyboru tytułu, bo niewiele jest o tym weselu, nie ma gorączki panny młodej. Panna młoda nawet nie jest postacią numer jeden w tej książce. Jest tylko siostrą głównej bohaterki. Za to główna bohaterka wcale nie odgrywa głównej roli. Powody zadry między rodzinami na początku są nieznane i oczywiście intrygują 2 siostry, bez tego nie byłoby historii. To „coś” autorka niestety spłyciła. Chociaż lepiej powiedzieć, że źle opisała nie dała temu odpowiedniej oprawy, dlatego trochę wydaje mi się to naciągane. Do tego postać „głównej” bohaterki ma lat 30, a opisuje się ją jako naiwną 20. Postać dość mdła jak na mój gust. Gdyby nie inni bohaterzy książki sama za wiele by nie zrobiła w swoim życiu. W zasadzie każdy ma w sobie więcej życia niż ona. Boi się życia, jest zbyt przywiązana do ojca, który choć kocha swoje córki nie akceptuje ich woli. Zawsze ma być tak jak on powie. Beppi jest niczym stereotypowy Włoch, a jednak nie da się go nie lubić. Gdy jest w pobliżu zawsze można liczyć na typowe włoskie zamieszanie... dużo ruchu, dużo gestów, dużo krzyku.
Na plus są przepisy, które osobiście wypróbowałam w swojej kuchni z aprobatą moich bliskich. Kuchnia jest tam nieodłącznym elementem każdej stronnicy. W końcu rodzice Piety mają restauracje, o równie włoskiej nazwie „Mała Italia”. Bez tego książka zdecydowanie byłaby pomyłką literacką. Dzisiaj po namyśle stwierdzam, że jest to dobry pomysł na komedie romantyczną. Nie wymagające, ale za to z przyjemnymi widokami.
Dzieło z gatunku łatwo przyszło, łatwo poszło. Jednak przy całej mojej fali krytyki nie żałuję czasu poświęconego. To był przyjemny wieczór, który pozwolił mi nie myśleć. Ta książka nie wymaga myślenia. Za to mojemu brzuszkowi na pewno przyda się parę gram dodatkowego tłuszczu w te zimowe dni.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz