Istnieją takie książki, które zdawać by się mogło mają wszystko, co trzeba by zachwycić czytelnika. Ta myśl nasuwa się po przeczytaniu biografii autora czy też pochwał od innych „Wielkich tego świata”. Następnie owy czytelnik ( w tym przypadku ja) zasiada w wygodnym fotelu z tenże powieścią i wpada w osłupienie. Nie wie czy to on jest idiotą czy może to autor zaliczył wtopę. Dokładnie tak się stało na „Wyspie ściętych Hiacyntów” Gonzalo Torrente Ballestera.
Miałam nadzieję na piękną poetycką, z wątkiem romantycznym, po którym będę chodzić uskrzydlona a do tego dowiem się jeszcze jak przebiega proces twórczy pisarza, bo kto może go lepiej opisać niż on sam?. W zamian tego dostałam ponad 400 stronicową mękę.
Od samego początku styl autora wydawał mi się trudny, przypominający „ ą ę przez bibułkę”. Czułam jakby starał się na siłę pisać wzniośle, z wielkim patosem a ja jestem przy tym malutka i niegodna by w ogóle patrzeć na to, co wyszło spod jego ręki. Będąc sprawiedliwą nie mogę odmówić autorowi erudycji. Nawiązuje do Nelsona czy lady Hamilton, choć są to nawiązania niekoniecznie zgodne z prawdą. W tej książce trudno jest oddzielić rzeczywistość od fikcji, brak znajomości historii na pewno nie pomoże.
Mamy wątek środowiska akademickiego, satyrę na nie a z drugiej strony wyspę, na której dzieje się absurdalna rewolucja, wyspę, na której manipuluje się w celu zdobycia władzy, ( bo, o co innego mogłoby przecież chodzić?).
Ten 400 monolog pisany jest w formie dziennika, a bardziej listu. Miałam wrażenie, że autor pisze by pisać, zapętla się w wątki a nie chce mu się skasować tych parunastu linijek, więc dalej tworzy. Przypomina to pisanie 90 letniego staruszka do swojej miłości – na jednolitą ciągłość wątku nie ma, co liczyć. Erotyzmu w tym za grosz, chyba, że ktoś za erotyzm uważa stwierdzenie faktu nagości.
Wiele osób zarzucało mi brak poczucia humoru i chyba coś w tym musi być, bo nawet z okularami Stępnia z 13 posterunku nie widziałam tam ani ziarnka ironii, sarkazmu czy czegokolwiek podobnego. Ponoć jest „ wysublimowane”, tak przynajmniej pisze tłumacz. Więc albo ja jestem osobą z niskim poziomem umysłowym albo faktycznie go tam nie ma. Za to na pewno są błędy stylistyczne i zwyczajne literówki, ale tych czepiać się nie będę, bo sama je popełniam.
Pewnie zwróciliście uwagę, że nie piszę o wątkach zawartych w książce tak szeroko jak zawsze to robię. A no nie piszę, bo nie chce zanudzać.
Nie jestem wstanie wskazać czytelnika, któremu mogłaby się ta lektura spodobać. Do każdego typu zaraz w mojej głowie pojawia się zastrzeżenie.
„Jeśli niebo istnieje, Torrente Ballester siedzi w nim po prawicy Cervantesa” ( Jose Saramago ). W takim przypadku dla Cervantesa i wszystkich innych, którzy mieliby koło niego siedzieć ( przy Ballesterze znaczy się ) lepiej, żeby niebo nie istniało.
Wniosek jeden: Nie polecam.
Home
»
literatura hiszpańska
»
powieść
»
przeczytane w 2010
»
wyd. Zysk i S-ka
» Wyspa ściętych Hiacyntów - Gonzalo Torrente Ballester
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Kiedy zobaczyłam w księgarni tę książkę, stwierdziłam, że ją chcę. O pisarstwie! Prawdziwa uczta!
Na szczęście przed kupieniem przeczytałam pierwsze trzy strony i... odłożyłam na półkę. Po przeczytaniu Twojej recenzji widzę, że wiele nie straciłam.
Pozdrawiam serdecznie!
PS O pisarstwie pięknie pisze Zafon w 'Grze anioła' ;)
Te błędy stylistyczne i interpunkcyjne mogą nie pochodzić od autora, a od osoby, która tłumaczyła książkę. Chyba, że czytałaś ją w oryginale. ;)
Cudną recenzję napisałaś i mimo iż ta książka jest tak kiepska, jak twierdzisz, sama mam ochotę ją przeczytać. Ale jednak tego nie zrobię, nie chcę tracić czasu. Choć nie ukrywam, że tytuł książki jest urzekający.
Pozdrawiam.
Ario,
Zafona czytałam i potwierdzam :). Fantastyczny, choć na dłuższą metę nudny. Jego książki trzeba czytać w długich odstępach czasowych.
Lenalee (pozwól, że tak będę się do Ciebie zwracać :),
To prawda, błędy stylistyczne zapewne pochodzą od tłumacza i niedopatrzenia przy korekcie.
Spróbować przeczytać możesz. Nikt nie karze Ci jej kupować. Pójdź do księgarni i przeczytaj 5-10 stron, będziesz miała obraz całej powieści a raczej formy w jakiej jest ona prowadzona. Czytałam recenzje, w której osoby były zachwycone książką. Nie ma pisarza, który zadowoli wszystkich. Może zdarzyć się tak, że Tobie akurat przypadnie do gustu. Miło mi, że moja recenzja Ci się podoba.
Pozdrawiam Was obie bardzo serdecznie :-).
już drugą negatywną opinię o tej książce czytam...coś w takim razie w tym musi być. szkoda tylko, że okładka tak kusi...
O, jak pięknie. Jestem zachwycona tym, że ktoś napisał o książce coś negatywnego. I chociaż kocham czytać, a książki są mym nałogiem, to jest jakieś oczyszczające.
Ja próbowałam ją czytać, ale się poddalam. Nuda, nuda, nadętość, pretensjonalność i nic więcej. Miało być poetycko, a wyszedł bełkot.
Zauważyłam, że im bardziej nieskładnie napisana historia, im trudniej ją zrozumieć, tym większy zachwyt profesjonalistów. To chyba tak, żeby zwykłym czytaczom nie wydawało się, że są w stanie coś zrozumieć z "wysokiej" literatury i zajęli się czytaniem komercji? To ja już wolę tę komercję. Przynajmniej czuje się, że pisarz pisze dla ludzi, a nie dla siebie i swoich fanów. Kimkolwiek oni są.
Kaś,
Mnie również okładka skusiła i ten tytuł :). Jak to mówią " ładna skórka, psia naturka".
Alino,
Nie patrzyłam na to w ten sposób. Ja zawsze jednak mam poczucie straty. Przecież zamiast czytać słabą książkę, mogłabym przeczytać tysiąc innych i lepszych.
Joanno,
Podpisze się pod Twoim zdaniem.
Co do profesjonalistów to nie wiemy na ile rozumieją literaturę a na ile po prostu mówią, by sobie zapewnić taką a nie inną pozycję. Pewnie u niektórych nie chodzi o autora, ale o własne dowartościowanie. Ja też wolę komercję, jeśli oznacza ciekawy wieczór.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie :)
Prześlij komentarz