czwartek, 7 października 2010


    Nigdy nie przepadałam za Ameryką. To piękny i bogaty kraj, z głupimi ludźmi. Każdy, chociaż raz w swoim życiu słyszał „dowcip” o tym jak Amerykanin uważa, Europę za kraj a Fidela Castro za piosenkarza. Zawsze zastanawiałam się, jakim sposobem kraj z większością ludności pozostawiającą wiele do życzenia w sferze intelektualnej, może być potęgą światową. Odpowiedź? Pieniądze... Stać ich na to by kupić sobie naukowców. Każda reguła ma jednak swój wyjątek, który ją potwierdza. Dzisiaj tym wyjątkiem będzie Bill Bryson. Uczciwie jednak trzeba przyznać, że okres, na który przypadł na jego największy rozwój intelektualny spędził w Anglii. Powrócił do USA po 20 latach emigracji. Wiele rzeczy go zaskakuje. W końcu 20 lat to niezły na kawał linii czasu. Dzięki temu, że zna mentalność Amerykanów (bowiem od korzeni niema ucieczki) zdziwienie szybko zmienia się w zrozumienie.
Bill w niesamowicie zabawny sposób opisuje amerykańską codzienność. Każdy jego felieton jest przepełniony mnóstwem pozytywnej energii. Nawet, jeśli opisuje największe absurdy życia w Ameryce ( i pewnie nie tylko w USA) to nie sposób się nie uśmiechać. Nie jest naszym kompanem w niedoli, nie możemy razem z nim narzekać. On nie chce zmienić świata. Bierze go dokładnie takim jestem, z wszystkimi wadami i zaletami. Jedyne, co zmienia to siebie i swój stosunek do niego. Mógłby być zrzęda. Pytanie tylko, po co? Czyż nie lepiej cieszyć się nawet absurdami? Które swoją drogą też dają mu zarobić. W tym aspekcie ma faktycznie łatwiej. Nikt jednak nie obiecywał, że będzie sprawiedliwie.
Dzięki Autorowi każdy z Was odkryje w sobie małego Amerykanina, rodem z najgłupszych komedii. I choć ciężko mi się do tego przyznać to uważam, że to fantastyczne. Warto spojrzeć na siebie z dystansem i Bill nam w tym pomaga.
Podobało mi się jak w swoich tekstach wspominał, napominał o rodzinie – żonie, dzieciach. Robił to tak po męsku. Trochę szorstko, trochę nieśmiało a jednak z wielkim sercem i oddaniem. Każdy chciałby kiedyś przeczytać o sobie tyle dobrego w połączeniu z czułością i poczuciem humoru.
Ponieważ książka to właśnie zbiór felietonów nie ma czasu, w którym musicie/powinniście ją przeczytać. Może to być jeden felieton na dzień, na tydzień, na miesiąc a może nawet rok. Może być również tak, że wrócicie po ciężkiej kłótni z przedstawicielami urzędu skarbowego czy też telekomunikacji. Wtedy warto zobaczyć, że nie tylko u nas góruje biurokracja i częsty idiotyzm/niedoskonałość prawa.
Niezależnie od czasu, częstotliwości i potrzeby zawsze na Waszej twarzy pojawi się uśmiech.
Ta książka nie zmieniła mojego zdania o większości Amerykanów jednak pozwoliła ich odrobinę zrozumieć. Bill w jednym ze swoich felietonów przedstawił dobre i zastanawiające wyjaśnienie ignorancji ludzi. Uczciwie trzeba przyznać, że to zjawisko rozprzestrzenia się jak najgorsza zaraza i ciężko mu przeciwdziałać. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest wygoda. Ludzie wszystko mają podane na tacy, do najmniejszego urządzenia jest instrukcja, gdy czegoś nie wiedzą wystarczy, że wklepią to w Wikipedię. Dlatego należy podziękować autorowi za jego miłość do bibliotek, które dostarczają mu tematów do felietonów a tym samym rozrywki jego czytelnikom.
Podsumowując:
Niesamowicie zabawnie, inteligentnie, ironicznie. Ogromny zastrzyk pozytywnej energii i miłości do świata oraz jego mieszkańców.
Pamiętajcie o tej książce. Szczególne teraz, gdy temperatura się powoli obniża a opady wzrastają.

Bill Bryson we własnej osobie. Czy człowiek tak wyglądający, z radością wypisaną na twarzy mógłby pisać nudne książki?

6 komentarzy:

Paula pisze...

Przydałoby mi się ją przeczytać, bo ja tak jak ty, po spędzeniu połowy roku w Stanach jestem całkowicie zrażona do tamtejszych ludzi... Całkowicie się zgadzam z Twoją opinią dotyczącą tego narodu, niestety. Może ta książka pomogła by mi zmienić zdanie, chociaż wątpię:/ Zobaczymy:)

Eireann pisze...

Zaintrygowałaś mnie, zapisałam sobie tytuł. Mam identyczne zdanie o Amerykanach, ale ostatnio myślę, że to pewnie krzywdząca opinia, i chciałabym odkryć inne oblicze Ameryki. Zwłaszcza, że wysnułam ją na podstawie oglądanych filmów, a przecież wiadomo, że telewizja karmi nas komercyjną, niestrawną papką (nie mam kablówki, a co za tym idzie - dostępu do nieco ambitniejszego kina amerykańskiego).

Unknown pisze...

Paulo,
Ta książka nie pozwoli Ci zmienić zdania. Tematem felietonów są często rzeczy absurdalne i głupie, które dziwnym trafem stają się powszechne.
Na pewno jednak zapewni miło spędzony czas.

Eireann,
Myślę, że kablówka tutaj niewiele by pomogła. Szacuję, że ok 70 % ambitnego amerykańskiego kina nie trafia na polski rynek w ogóle. Dystrybutorzy nie kwapią się do ściągania tych filmów, bo uważają, że to nie rentowne. Wolą zainwestować w masowe papki, gdzie są znane nazwiska bo mają pewność,że zarobią. Niestety naszego kraju nie stać na ambitne kino, które jest powszechne. Jedynymi możliwościami są festiwale filmowe.
Kablówka ? Ona też chce zarobić, więc wabi tytułami, które pamiętamy z plakatów i reklam.
Czasem HBO postara się o jakiś fajny dokument, ale to jest kropla w morzu.
Moja opinia o Amerykanach nie jest wyrobiona jedynie na podstawie filmów. I też nie chciałabym jeszcze raz jej weryfikować, to byłoby zbyt niebezpieczne dla pracy mojego serca.

Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję za komentarze.

W drodze... pisze...

Aj i teraz żałuję, że miałam w ręku i nie kupiłam :( Ale ja już takie wielkie pieniądze na wszystkie książki wydaję... Nałóg po prostu, książkoholizm...

aklat pisze...

Mam, czytałam i w pełni się zgadzam z Twoja opinią.
Fajnie jest się pośmiać z 'głupich' Amerykanów, choć niejednokrotnie te same zjawiska są lub stają się codziennością także w Polsce ;-) troszkę ku przestrodze :)

Unknown pisze...

W drodze...
Dla prawdziwego książkoholika okazja na zakup nowej pozycji zawsze się znajdzie :-).

Aklat,
To prawda. Jednak przykład idzie z góry. Ogłupienie często następuje właśnie po amerykańskich programach telewizyjnych itp.

Pozdrawiam Was obie bardzo serdecznie :-).