środa, 4 stycznia 2012

    Ośrodek wychowawczy dla dzieci z „trudnym charakterem”. Pracownicy na pierwszy i drugi rzut oka darzą się szacunkiem i zaufaniem, w większości pracę traktują jako powołanie do momentu, kiedy pojawia się Olav. Dwunastoletni chłopiec, który odbiega od swoich rówieśników zarówno gabarytami jak i usposobieniem. Jest głośny, nie respektuje norm panujących w placówce i doprowadza opiekunów na skraj wytrzymałości. W zasadzie nic takiego, w końcu za to im się płaci i czymś musiał się „wyróżniać”, skoro tam trafił. 
Dni mijały, a jedyną prawdziwą rozrywką był telewizor. Zapewne byłoby tak dalej, gdyby nie morderstwo dyrektorki, cios zadany nożem prosto w serce. Kto miał odwagę zabić człowieka, patrząc mu przy tym prosto w oczy? Olav, mąż czy może jeden z pracowników?Tego właśnie ma się dowiedzieć Hanne Wilhelmsen, tym razem już jako pani komisarz. 

    W przypadku kryminałów autorzy zwykle wybierają jedną z dwóch dróg – dawkowanie informacji dot. śledztwa lub pisanie o wszystkim innym. Anne Holt wybrała tą drugą, czasem tylko pozwalając sobie na zbaczanie z niej - wtedy też podsuwała nowe tropy. 
Z przykrością muszę stwierdzić, że w kreowaniu głównej bohaterki ważniejsza była orientacja seksualna niż bystry umysł. Wpycha się ją w stereotyp lesbijskiego związku. Hanne w tym duecie musi nosić spodnie, bo przecież jest policjantką. Jej ruchy są kanciaste w stosunku do partnerki, problemy próbuje zasłaniać pożądaniem, rozlewa piwo, nie umie rozmawiać o przyszłości, na łzy partnerki reaguje paraliżem wszystkich kończyn. Takie przedstawienie postaci mogłabym „zaakceptować” u polskiego autora, ale nie u Norweżki, która wywodzi się z kraju wielkiej tolerancji i otwartości.
Pozostałe postacie (za wyjątkiem jednej) również nie wyróżniają się niczym szczególnym. Robią to, czego od nich wymaga zajmowane stanowisko. Ciężko się z nimi identyfikować, są zbyt płasknie by szukać ich odpowiedników w realnym życiu.
Kryminał skandynawski nie może się obejść bez poruszania tematyki społecznej. Tym razem przybliżone jest życie dziecka z uszkodzeniami mózgu, których nie można naprawiać, a które poważnie rzutują na funkcjonowanie w społeczeństwie. Pisarka pokusiła się na narrację z perspektywy matki, zabieg zresztą udany. Osamotnienie, potrzeba pomocy, miłość do dziecka kontra państwo, które pojawia się jedynie by zminimalizować konsekwencje swojej wcześniejszej obojętności.
„Śmierć demona” to sprawnie skonstruowany i napisany lekkim piórem. Czyta się błyskawicznie, co niestety skutkuje równie błyskawicznym zapominaniem. Nie miałam gęsiej skórki, ani też ciarek chodzących po plecach. Rozwiązanie zagadki nie było dla mnie zaskoczeniem, właściwie znałam je już od połowy książki. 


    Podsumowując:
    Na pewno są książki lepsze, ale są też i dużo gorsze. Dobrym - i zarazem jedynym - powodem by zapoznać się z twórczością pani Holt jest wątek społeczny, który jak zawsze jest ważniejszy niż samo morderstwo. Pisarka nie wymaga od czytelnika dużego wysiłku intelektualnego, więc może się nadawać dla tych, którzy pragną odprężenia. Ja, mimo wszystkich wymienionych wyżej minusów, nie mam poczucia straty czasu. 

1 komentarzy:

Karolka pisze...

Myślę, że jak spotkam, to przeczytam, ale specjalnie szukać jej nie będę :D