wtorek, 5 marca 2013

 
    Jakiś czas temu poruszano temat testamentu woli, który mówi o możliwości zastrzeżenia, na jakie zabiegi medyczne się nie godzimy. Dyskusja trwała krótko, była jałowa w swojej formie i treści. Temat zastępczy, jak to zwykle bywa. Ale on nie zniknie wraz z zamilknięciem polityków lub duchownych. To problem społeczny, który będzie istniał tak długo, jak długo ludzie będą cierpieć. Próbę spojrzenia na niego właśnie z tej ludzkiej perspektywy podjęła Michela Murgia.

Starsza kobieta decydująca się na posiadanie „duchowej córki”. Inaczej mówiąc, pod swój dach przyjęła dziewczynkę z biednej rodziny. Zapewnia jej wykształcenie, wyżywienie, ubrania oraz miłość. Jednocześnie nie odgradza od rodziny, mała Maria ma okazję uczestniczyć m.in. w przygotowaniach do ślubu starszej siostry.
Kobieta jest niezamężna, rodzinny spadek zapewnia jej bezpieczną egzystencję, zaś praca krawcowej zapobiega bezczynności.
Bonaria, bo tak się zwie starsza pani, teoretycznie niczym się nie wyróżnia. Jednak pewnego razu dziewczynka zauważa, że jej opiekunka znika w nocy wraz z tajemniczym mężczyzną. Pytanie o cel wyprawy pozostaje bez odpowiedzi przez długie lata. Dopiero przypadek pozwala poznać prawdę, w którą ciężko uwierzyć. Bo czy możliwe jest, żeby ta niewinna i dobra kobieta mogła zabić? Jeśli tak, to dlaczego to zrobiła? Kolejne pytania pojawiają się z prędkością tworzenia się kuli śnieżnej.

Książka jest niewielka w swojej formie. Początkowo to nie był żaden zarzut. Wszak znam lektury ubogie w liczbie stronic, ale za to pełne w treści. Niestety, tak nie było i tym razem.

Cała fabuła opiera się na domysłach i małomiasteczkowej mentalności. Tu ważne są zabobony, boska sprawiedliwość i klątwy. Plotki rozchodzą się z prędkością błyskawicy, a w razie potrzeby wzrok odwracany jest w drugą stronę.

Postacie zbudowano na zasadzie przeciwieństw oraz schematu mieszkańców małych, pobożnych miasteczek. Brak wielowymiarowości, którą można by realnie zaobserwować, a nie tylko próbować wywnioskować z pokrótce opowiedzianej historii życia. Mówiąc krótko, nuda.

Zabrakło głębszej refleksji. „Accabadorę” można potraktować jako bajkę dla starszych dzieci lub nastolatków. Po której przeczytaniu odpowiedzialny rodzic może porozmawiać z pociechą i spróbować przygotować na konieczność wyrobienia późniejszego zdania. Autorka nie przedstawia swojego poglądu, jak i nie daje odpowiednich narzędzi, które mogą mu pomóc. Nie rzuca nowego światła na problem. Dorosły czytelnik nie znajdzie tu powodów do zmiany lub podtrzymania konkretnego stanowiska.

Pani Murgia nie zmusza do refleksji. To jest podstawowy zarzut. Nie odczułam niepewności, chęci rozmowy o książce i wyjścia poza jej fabułę. Czułam za to obojętność. To przecież nie jest romans, który można potraktować jako zapychacz czasu w podróży. Poprzeczka zawieszona była znacznie wyżej. Na nieszczęście dla pisarki, nie udało się jej przeskoczyć.

3 komentarzy:

karkam pisze...

Jestem zafascynowana fabułą, chociaż Twoja recenzja nieco ostudziła mój zapał. Mimo wszystko to ważny temat o którym warto pisać :)

Aleksandra Świerczek pisze...

Powiem Ci, że ja również jestem nieco rozczarowana tym utworem. Zbyt mało było mi w niej samej Accabadory, a zbyt dużo jej mentalnej córki. Na samym końcu poczułam się tak, jakby ta historia nie została zakończona. Brak mi było również poczucia, że chciałabym na jej temat nieco porozmyślać, żeby po swojemu ułożyć jej zakończenie.

jjon pisze...

O popatrz, a mnie się ta książka bardzo podobała. Może mniej oczekiwałam, bo wielowymiarowość w tak krótkim utworze nie przyszła mi na myśl. Zadowoliło mnie przedstawienie właśnie tego małomiasteczkowego klimatu sardyńskiego oraz tajemniczość i domysły :-) I powiem szczerze, że po przeczytaniu jeszcze długo tkwiły mi w głowie pytania o granice ingerencji człowieka... Ale o gustach ponoć się nie dyskutuje ;-) Pozdrawiam :-)