Jakiś czas temu poruszano temat testamentu woli, który mówi
o możliwości zastrzeżenia, na jakie zabiegi medyczne się nie godzimy. Dyskusja
trwała krótko, była jałowa w swojej formie i treści. Temat zastępczy, jak to
zwykle bywa. Ale on nie zniknie wraz z zamilknięciem polityków lub duchownych.
To problem społeczny, który będzie istniał tak długo, jak długo ludzie będą
cierpieć. Próbę spojrzenia na niego właśnie z tej ludzkiej perspektywy podjęła
Michela Murgia.
Starsza kobieta decydująca się na posiadanie „duchowej
córki”. Inaczej mówiąc, pod swój dach przyjęła dziewczynkę z biednej rodziny.
Zapewnia jej wykształcenie, wyżywienie, ubrania oraz miłość. Jednocześnie nie
odgradza od rodziny, mała Maria ma okazję uczestniczyć m.in. w przygotowaniach
do ślubu starszej siostry.
Kobieta jest niezamężna, rodzinny spadek zapewnia jej
bezpieczną egzystencję, zaś praca krawcowej zapobiega bezczynności.
Bonaria, bo tak się zwie starsza pani, teoretycznie niczym
się nie wyróżnia. Jednak pewnego razu dziewczynka zauważa, że jej opiekunka
znika w nocy wraz z tajemniczym mężczyzną. Pytanie o cel wyprawy pozostaje bez
odpowiedzi przez długie lata. Dopiero przypadek pozwala poznać prawdę, w którą
ciężko uwierzyć. Bo czy możliwe jest, żeby ta niewinna i dobra kobieta mogła zabić?
Jeśli tak, to dlaczego to zrobiła? Kolejne pytania pojawiają się z prędkością
tworzenia się kuli śnieżnej.
Książka jest niewielka w swojej formie. Początkowo to nie
był żaden zarzut. Wszak znam lektury ubogie w liczbie stronic, ale za to pełne
w treści. Niestety, tak nie było i tym razem.
Cała fabuła opiera się na domysłach i małomiasteczkowej
mentalności. Tu ważne są zabobony, boska sprawiedliwość i klątwy. Plotki
rozchodzą się z prędkością błyskawicy, a w razie potrzeby wzrok odwracany jest
w drugą stronę.
Postacie zbudowano na zasadzie przeciwieństw oraz schematu
mieszkańców małych, pobożnych miasteczek. Brak wielowymiarowości, którą można
by realnie zaobserwować, a nie tylko próbować wywnioskować z pokrótce
opowiedzianej historii życia. Mówiąc krótko, nuda.
Zabrakło głębszej refleksji. „Accabadorę” można potraktować
jako bajkę dla starszych dzieci lub nastolatków. Po której przeczytaniu
odpowiedzialny rodzic może porozmawiać z pociechą i spróbować przygotować na
konieczność wyrobienia późniejszego zdania. Autorka nie przedstawia swojego
poglądu, jak i nie daje odpowiednich narzędzi, które mogą mu pomóc. Nie rzuca
nowego światła na problem. Dorosły czytelnik nie znajdzie tu powodów do zmiany
lub podtrzymania konkretnego stanowiska.
Pani Murgia nie zmusza do refleksji. To jest podstawowy
zarzut. Nie odczułam niepewności, chęci rozmowy o książce i wyjścia poza jej
fabułę. Czułam za to obojętność. To przecież nie jest romans, który można
potraktować jako zapychacz czasu w podróży. Poprzeczka zawieszona była znacznie
wyżej. Na nieszczęście dla pisarki, nie udało się jej przeskoczyć.
3 komentarzy:
Jestem zafascynowana fabułą, chociaż Twoja recenzja nieco ostudziła mój zapał. Mimo wszystko to ważny temat o którym warto pisać :)
Powiem Ci, że ja również jestem nieco rozczarowana tym utworem. Zbyt mało było mi w niej samej Accabadory, a zbyt dużo jej mentalnej córki. Na samym końcu poczułam się tak, jakby ta historia nie została zakończona. Brak mi było również poczucia, że chciałabym na jej temat nieco porozmyślać, żeby po swojemu ułożyć jej zakończenie.
O popatrz, a mnie się ta książka bardzo podobała. Może mniej oczekiwałam, bo wielowymiarowość w tak krótkim utworze nie przyszła mi na myśl. Zadowoliło mnie przedstawienie właśnie tego małomiasteczkowego klimatu sardyńskiego oraz tajemniczość i domysły :-) I powiem szczerze, że po przeczytaniu jeszcze długo tkwiły mi w głowie pytania o granice ingerencji człowieka... Ale o gustach ponoć się nie dyskutuje ;-) Pozdrawiam :-)
Prześlij komentarz