Istnieją książki, których opis doskonale oddaje zawartość. Hucznie
nazwana biografią, gdy w rzeczywistości jest „pusto”. Tak właśnie żyła Helena
Rubinstein – wystawnie, lecz w środku panowała ciemność i chłód.
Po przeczytanym życiorysie powinnam wymienić zdecydowanie
więcej niż przebieg kariery zawodowej i ludzi, których Helena darzyła sympatią
lub nienawiścią. Kilka cytatów, to zdecydowanie za mało. Zbyt dużo tu
subiektywnych twierdzeń bez potwierdzenia. Miałam wrażenie, że autorka chce się
wyręczyć bogatą bibliografią, do której odsyła.
Obraz życia Heleny Rubinstein jest niezwykle ubogi. Ideowo
wiele rzeczy mogło mi się nie podobać. Mogłam nie popierać stylu wychowania
dzieci, utrzymywania relacji z mężem czy kierowania firmą. Ale bohaterka nie
wzbudziła we mnie żadnych uczuć. Kobieta, która stworzyła imperium warte
miliardy nie została przedstawiona jako wzór do naśladowania. Wręcz przeciwnie,
jej życie wydaje się niezwykle ubogie, a jedyną jego treścią są napływające
zewsząd pieniądze. Choć sama wyszła poza stereotypy, to nieustannie je
wyznawała i utrwala u swoich wyznawczyń.
Niezależnie od tego, co i jak robiła, zawsze była taka sama.
Helena apodyktyczna, depresyjna, złośliwa, chorobliwie zazdrosna. Te sceny
powtarzają się nieustannie, zmieniają się jedynie krajobrazy za oknem i
klejnoty, które kupowała niczym wytrawna sroka.
Nie umiem napisać o Helenie – matce, żonie, kochance,
przyjaciółce, siostrze. Przejawów takich stosunków nie zauważyłam. A jeśli
wierzyć autorce i ograniczać się do jej „rzeczywistości”, to owe relacje
kreowane były na potrzeby mediów oraz samej zainteresowanej. Zabierała, by
pokazać swoją wyższość. Dawała, by pokazać swoją „dobroć”, dla własnego
lepszego samopoczucia i wyobrażenia o swojej osobie.
Na zdjęciu z młodym Y.S. Laurentem (po lewej). To właśnie pani Rubinstein zainpirowała partnera projektanta ( P.Berge)do wystawiania dzieł sztuki w ich nowo otwartych butikach.
Sława i bogactwo otworzyły drzwi do świata sztuki. To druga, równie namiętna jak zapał do pracy, miłość Heleny. Swoją wiedzę zdobywała m.in. poprzez rozmowy z artystami
takimi jak Picasso czy Cocteau. Wymienienie wszystkich, którzy przewinęli się
przez książkę musiałoby zająć minimum stronę. (Niektórzy z nich zostali przedstawieni
w swoich krótkich charakterystykach o wiele barwniej niż sama bohaterka.) Sztuka
była stylem życia, wyrażania siebie. Zatrudniała najlepszych architektów i
projektantów, to oni pomagali tworzyć legendę kobiet sukcesu. Pisarka
zamieściła opisy najbardziej udanych wystrojów. Niestety są one zbyt dosadne i
śmiem twierdzić, że przeciętnemu człowiekowi (w tym również mnie) niewiele
powiedzą. Bez skorzystania z pomocy internetowej wyszukiwarki nie jest się w
stanie zrozumieć i wyobrazić choćby połowy wspomnianych artystów i ich dzieł.
Helena pozująca z rzeźbą jednego ze swoich ulubionych polskich rzeźbiarzy, Eliego Nadelmana.1
Pani Rubinstein niewątpliwie zmieniła świat. Dzisiaj
kosmetyki służą uwodzeniu mężczyzn, manipulowaniu nimi. Niegdyś były znakiem
rozpoznawczym aktorek i prostytutek. Helena uczyniła z nich symbol wyzwolenia,
nowoczesności i niezależności. Wyznaczała trendy, ale też i podążała za nimi,
szczególnie tymi wyznaczanymi przez jej największą rywalkę – E. Arden.
Naświetlony kontekst kulturowy, ekonomiczny pozwolił zrozumieć fenomen i
zwiększające się obroty firmy. Jednak po raz kolejny sprawy mniejsze, zupełnie
błahe – takie jak wybór opakowania, kolory ścian salonu, nic nie mówiąca nazwa
promowanego produktu – przytłoczyły osobowość Cesarzowej Piękna, jak zwykł ją
nazywać Cocteau.
Książka napisana jest z perspektywy obserwatora wszechwiedzącego,
mającego skłonności do cytowania i rozwodzenia się w kwestii wątków pobocznych.
Nie da się jej przeczytać podczas jednego wieczoru, bo nadmiar informacji i
nazwisk nuży, obniża koncentrację. Choć pióro jest znośne i nawet lekkie, to
zdecydowanie przesadzono w dosłowności tłumaczenia. Wiele zastosowanych słów
już dawno wyszło z użycia i tylko pasjonaci językowi mogą znać ich znaczenie.
Jeśli już wybrano tę formę tłumaczenia, powinno się dodać krótkie
wytłumaczenie. Śmiem bowiem twierdzić, że niewielu z Was zna znaczenie
midinetek, wagabundy bądź dezabilu. Nie mówiąc już o wyglądzie szarawarów
tudzież hajdawerów.
Jak możecie się domyślić, moja ocena nie jest zbyt
przychylna. Jestem w tej niewielkiej opozycji, której pozycja nie przypadła do
gustu. Nie spełniła nadziei w niej pokładanych. Może gdybym nie nastawiała się
na stricte biografię... Tego jednak już się nigdy nie dowiem. Jeśli jednak
zdecydujecie się pójść śladem wielbicieli, wymieniam kilka nazwisk (wśród nich
głównie malarze i rzeźbiarze), które warto poznać przez rozpoczęciem lektury:
Marie Laurencin, Raoul Dufy, Jacob Epstein, Christian Berard, André Derain,
Elie Nadelman (jeden z ulubionych rzeźbiarzy Heleny), Jacques Doucet, Paul
Poiret, Georgia O'Keeffe, Bangwa Quuen (to nazwa rzeźby), Malvina Hoffman, Paul
Tchelitchew, Misia Sert, Kisling, Miro, Juan Gris, Brancusi. Warto również przypomnieć sobie założenia stylu art deco, bo to on właśnie dominuje we wnętrzach tworzonych dla pani Rubinstein.
Podsumowując:
Pani Fitoussi napisała książkę o powstaniu imperium, o
zmieniających się obyczajach na przestrzeni lat i szerokościach geograficznych,
ale zabrało opowieści o człowieku.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz