Przypadek. Jak wiele zmienia w naszym życiu. „Bycie w
odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie” – to sformułowanie często odnosi się
do ludzi sukcesu. Chwila, która zmienia życie. Podważa wszystko, zmusza do
przeanalizowania wartości i zdania o samym sobie. Nie bez powodu mówi się, że
to spojrzenie mężczyźni może uskrzydlić kobietę i dodać jej odwagi. Tylko czy
zawsze jest to odpowiedni mężczyzna?
Sofia i Tancredi. Różni ich status społeczny, możliwości,
marzenia lub ich brak. Łączy niejasna przeszłość, która powraca niczym zły duch
i rzutuje na to, co robią oraz kim są. Tańczą ze sobą, jakby bawili się w kotka
i myszkę. Nie wiadomo, kto tak naprawdę poluje, a kto ucieka. Raz bliżej, raz
dalej od siebie, ale zawsze w rytmie muzyki klasycznej.
Pojawiają się wybory. Zdrada czy może miłosierdzie. Kochanie
czy nienawiść. Mierność czy szybowanie w przestworzach. Wierność zasadom czy
sobie samej. Odpowiedzi są zaskakujące zarówno dla bohaterów, jak i
czytelników.
Stali obserwatorzy bloga wiedzą, że prozę Włocha darzę
ogromną sympatią, sentymentem i zawsze zbiera ona u mnie wysokie noty. Do tej
pory jednak były to powieści młodzieżowe, gdzie elementy dorosłości były
maksymalnie równoważne. Teraz przetłumaczono książkę kierowaną do pań
starszych, doświadczonych życiowo i partnersko.
Ciężko mi było być obiektywną i nie neutralizować rzeczy,
które u innego pisarza uznałabym za wady. A nie były to wyjątki.
Zacznijmy od samego pomysłu na fabułę. W 90% nie
przedstawiono niczego nowego. Kobieta, która boryka się z życiem i mężczyzna,
który chce ją z tego życia wyrwać i tym samym przychyla jej niebiosa do stóp.
Przy okazji jest też multimilionerem, a egzotyczne wyspy może kupować jak
przeciętny Kowalski bułki na śniadanie. Prezenty od niego muszą robić wrażenie,
tak samo jak sam fakt zwrócenia uwagi „właśnie na nią”. Nie ma kobiety, na
której takie zachowanie nie schlebi i nie poczuje się doceniona. Mówiąc
zupełnie otwarcie, takim mężczyznom łatwiej jest rozkochać kobietę pokazując
swój gest jako synonim tego, że im zależy. Prawda bywa jednak różna.
Sama Sofi jest bezczelnie denerwująca. Zupełnie inna od
poprzednich bohaterek Moccii. Nie ma w sobie świeżości, energii życiowej,
zalotności, o przejawy dowcipu też trudno. Jej mężem jest architekt poruszający
się na wózku inwalidzkim po przebytym wypadku motocyklowym. Przez to Ona ma
tendencję do samoukrzyżowania się. Poświęca się zdecydowanie bardziej niż
powinna i jest to od niej wymagane. Zaprzepaściła swoją karierę, złożyła ją
jako ofiarę na szpitalnym ołtarzu, kiedy mąż walczył o życie. Wydaje się, że to
taktyka obronna, efekt dręczących wyrzutów sumienia i niechcianego szczęścia.
Dom stał się jej klasztorem. Pojawienie się Tancrediego pozwala dostrzec kraty
w oknach i szarość noszonego habitu. Zmiany są jednak kosztowe, ich efekty zaś
odwrotne od zamierzonych.
Tancredi żyje przeszłością, która przez większość książki
jest niejasna. Poznajemy go przez mgliste wspomnienia o domu, w których się
wychowywał, rodzicach, ukochanej siostrze. Nieprzystępny, niekiedy wyrachowany
i bez skrupułów. Nieposiadający przyjaciół, trzymający się z dala od blasku
fleszy. Anonimowy bogacz, którego jedyną zabawą jest życie, ludzie to pionki do
manipulacji wedle własnego widzimisie.
Mimo przewagi negatywnych cech wzbudza we mnie ciekawość,
może nawet przychylność. Jak na „prawdziwą” kobietę przystało odczuwam chęć
bycia Matką Teresą wobec niego. Choć nie znałam motywów jego postępowania, to
wierzyłam, że są one „wystarczająco” usprawiedliwiające.
Książka ma tak naprawdę dwa zakończenia. To związane z
Tancredim najprawdopodobniej zostało jedynie wymyślone/dodane w celu
dodatkowego dreszczu emocji i wzmocnieniu wrażeń, bo tych najbardziej
oczekujemy od książki. Nie zmienia światopoglądu, nie wywołuje niedosytu.
Jedynie delikatnie pokazuje jak bardzo skomplikowane są relacje ludzkie, że
przed pewnymi wyborami nigdy nie chcielibyśmy stanąć.
Drugie związane już ze wszystkimi bohaterami. Dowiodło mojej
przychylności wobec autora i tego, że naprawdę chciałam mu uwierzyć. Z
perspektywy czasu stwierdzam, że gdybym była bardziej czujna i trochę
logiczniej myślała, to nie doznałabym zaskoczenia – choć bardziej adekwatne
jest tutaj nagłe olśnienie.
Książkę czyta się niezwykle szybko. Lekkie pióro, do tego
niewielka objętość. Odniosłam wrażenie, że autor dopiero zaczyna stąpać po
nieznanym dotąd siebie gruncie, mimo swojego wieku. Często mówi się, że małe dzieci
to mały problem i analogicznie do tego z dużymi powinien być on większy. A tu
jest odwrotnie. Powieści o młodzieży były obszerne, pełnowymiarowe. Najnowsza
jest uboga w dylematy albo zwyczajnie zostały one spłycone i ograniczone do
niezbędnego minimum.
Na koniec warto zwrócić uwagę na tytuł, który został
nieprawidłowo przetłumaczony. W rzeczywistości brzmi on: Mężczyzna, który nie
chciał kochać. Racja – moim zdaniem – leży po stronie... tłumacza. „Nasz”
wydaje się adekwatniejszy.
Nie polecę, ani nie odradzę tej książki. Sama nie czuję się
pewna swojego zdania z powodu tej odmienności od poprzednich. Nie jestem w
stanie powiedzieć na ile to jest „złe”, a na ile jedynie odmienne od mojego
wyobrażenia/moich oczekiwań. Mogę jedynie doradzić zapoznanie się z
wcześniejszą twórczością Moccii, by przypadkowo nie zrazić się do naprawdę
dobrych książek.
3 komentarzy:
Mnie książka przypadła do gustu, może dlatego, że poprzednią była "Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie", która dość mnie irytowała :) Jeśli chodzi o zakończenie, domyślam się, że chodzi Ci o wątek siostry Tancrediego. Jak dla mnie był dość przewidywalny, ale czekałam na weryfikację swoich przypuszczeń. W kwestii Sofii po części się z Tobą zgadzam, była irytująca, ale z drugiej strony nie wiem, jak zachowałabym się w jej sytuacji. Podejrzewam, że podobnie...
Poczytajko,
Widzisz, ja wolę zdecydowanie "Wybacz, ale będę Ci mówiła skarbie" oraz kontynuację.
Dobrze się domyślasz. Tak jak napisałam, gdybym od samego początku oceniała pod kątem logicznym to nie byłoby zaskoczenia. Jednak wątek w nim zawarty jest tak odmienny od tego, co wcześniej prezentował Moccia, że zwyczajnie się tego nie spodziewałam. Pisząc ten komentarz pomyśliłam, że być może to chęć szybkiego "zerwania" z przeszłością i poruszanymi dotąd tematami. Jak dziecko, które kończy 18 lat i myśli, że wszystko mu wolno.
Ja nie potępiam wyboru Sofii. Najprawdopodobniej sama bym chciała przeżyc minimum romans z multimilionerem i dałabym się "zwariować". Nie podobał mi się jedynie stosunek do tego, jak próbowała to dziecinnie usprawiedliwać. Bardzo szybko doszła do wewnętrznego uzgodnienia usprawiedliwień dla swoich czynów. I to jeszcze, gdy sama potępiała zachowanie swojej przyjaciółki.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz. :)
Nie czytałam jeszcze żadnej ksiązki tego autora, ale słyszałam różne opinie - jestem otwarta na jego dzieła, więc przeczytam z czasem i te powieść. Tylko potrzebuję czasu :)
Prześlij komentarz