poniedziałek, 5 maja 2014


  Hiszpania to kraj magiczny. Tu każda kobieta staje się obiektem kultu, a mężczyzna może udać się do jednej z wielu świątyń światowego futbolu. Temperament i pogoda ducha Iberyjczyków stają się powodem zazdrości niejednego turysty. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie Oni organizują tysiące fiest.

Czym się wyróżniają? Czym przyciągają? Zabawą i beztroską lub pokutą, religijnością zestawioną z bazarowym odpustem. Trwają chwilę lub kilka dni. Zdarza się, że przygotowania do nich zajmują cały rok. Próbę zrozumienia i opisania tego kolorytu kulturowego podjęła pani Katarzyna Kobylarczyk. Niestety, zakończyło się fiaskiem.

Przyznam się, że nie przeczytałam całego zbioru reportaży. Dlaczego? Bo była to dla mnie droga przez mękę, pod górę po kamienistej drodze. Każdy krok odbierał siły, a mety nie było widać. Nie chciałam pozwolić, by zanudzono mnie na śmierć.

Brakowało mi lekkości pióra - czegoś niezbędnego do opisania fiesty. Czułam, że gdybyśmy spotkały się na jednym przyjęciu, to autorka podpierałaby ścianę. W żaden sposób nie zachęciła mnie do podróży. Gdybym nie znała Hiszpanii, na pewno nie pobiegałabym do szafy i szukała walizki/plecaka.

Jestem kobietą i możliwe jest, że przez to moja wyobraźnia przestrzenna szwankuje. Pewnie też z tego powodu (Nikt przecież nie chce oskarżać autorki lub wydawnictwa!) musiałam kilka razy szukać w Internecie zdjęć z fiest, by na własne oczy zobaczyć, jak to „wszystko” wygląda. Niezbyt dobrze o autorce świadczy również fakt, że dokładną nazwę tytułowej zabawy (Guerra de Caramelos) znalazłam dopiero podczas przeglądania owych zdjęć.

Z pisaniem książek jest jak z mówieniem, trzeba wiedzieć po co się to robi. Mam wątpliwości, że tak było w tym przypadku. Główna idea jest dla czytelnika jasna. Jednak, kiedy kilka reportaży przeczytalibyśmy w oderwaniu od całości... Na pewno nie odniosłyby sukcesu. Ja sama też przy tych, które przeczytałam, miałam problem z określeniem ich celu. Nie wiedziałam, co autorka chce mi przekazać, jak sama mam to zrozumieć. Puste miasteczko lub kot, który ma świadczyć o tym, że w życiu nie ma przypadków. Czy to naprawdę było potrzebne? Chyba nie.

Pomysł podróżowania szlakiem fiest i ich historii jest wyjątkowy. Relacja większości z nich dla mnie powinna być kolorowa, radosna, lekka i zachęcająca do własnych poszukiwań. Tymczasem wyszło szaro, buro i ponuro. Na usta aż ciśnie się przyśpiewka kibiców „Polacy nic się nie stało”. Ale poczucie zmarnowanego czasu to znacznie więcej niż nic.  

0 komentarzy: