środa, 2 maja 2012



Patrząc w gwiazdy człowiek nigdy nie będzie samotny. Można mieć pewność, że jest się częścią dużego zgrupowania i nie ma wtedy znaczenia, że każdy z członków znajduje się setki kilometrów od pozostałych. Obserwowanie nieba to przeżycie mistyczne, więc nie należy rozpatrywać tego przyziemnymi kategoriami.

Esther Wickham to młoda niewiasta, przybrana córka XVIII wiecznego astronoma. Nie znane jest jej pochodzenie, pojawiła się nagle. Początkowo wychowana przez służące, by potem stać się prawą ręką swojego dobroczyńcy. Jej imię oznacza gwiazdę. To fakt nie bez znaczenia. Dla Wickhama była prawdziwą gwiazdą, wskazywała cel i dodawała otuchy. Historia jednak płata figla i ślad po dziewczynie zanika. Współcześni przodkowie nawet nie mieli pojęcia o jej istnieniu. Byłoby tak dalej gdyby nie potrzeba sprzedania zabytkowych woluminów z rodowej biblioteki i Jude, pracownica jednego z domów aukcyjnych.

Jude jest młodą wdową, ciągle rozpamiętującą swojego męża. Praca przynosi jej ukojenie, a teraz też, dzięki przypadkowi, pozwala na zbliżenie się do rodziny – siostry, jej córki i babci. Sympatia jaką żywi do swoich zleceniodawców powoduje, że angażuje się w rozwiązanie zagadki, co znacznie wykracza poza zakres obowiązków. W między czasie poznaje również sekrety własnej rodziny, jak i przystojnego pisarza, który wydaje się być miodem na jej zbolałe serce.

Przeszłość łączy się tu z teraźniejszością, odciska na niej swoje piętno i nie pozwala o sobie zapomnieć. Pytania mnożą się, wyjmowane są niczym króliki z rękawa magika. Na odpowiedzi trzeba jednak zapracować.

Historia rodzinna z delikatnym wątkiem miłosnym w tle. Na pewno nie romans, za mało tu żaru namiętności, zdrad, intryg i wszelkich innych nieszczęść. Zazdrość między siostrami i walka o palmę pierwszeństwa we wszystkich ma temperaturę letniego mleka.

Narracja prowadzona jest z trzech punktów widzenia – Jude, Wickhama i Esther. Największa różnica wynika ze sposobu składania zdań, a raczej użytego przy tym słownictwa. Wg mnie trochę zbyt sztuczne i monotonne. Zapiski z epoki oświecenia wydają się być napisana na przysłowiowe jedno kopyto, przez co spowalniają tempo czytania.

Kwestia psychologiczna pozostawia wiele do życzenia. Główna bohaterka jest niezdecydowana, bojaźliwa i niekiedy infantylna. Chciałaby zjeść ciastko i jednocześnie trzymać je w ręku, a tak się po prostu nie da. Nie zostają wprowadzone wątki nieznane, relacje – szczególnie te siostrzane – opierają się na utartych schematach i nie ma nowej jakości, nie udało się przedstawić ich w nowym świetle.

Nie należy oczekiwać, że dowiecie się o zwyczajach panujących dawniej. Przeznaczenie dziewcząt do kuchni i tym podobnych zajęć oraz ograniczenie możliwości kształcenia nie jest niczym, co mogłoby dzisiaj szokować, czego byśmy nie wiedzieli. Obyczaje były tylko tłem do podkreślenia wyjątkowości Esther.

Sama fabuła bez wątpienia jest przemyślana. Autorka wiedziała, gdzie jest początek i gdzie ma być koniec. Oszczędziła niepotrzebnych wątków, które na celu miałby nabicie objętości. Wszystkie wątki ładnie i zgrabnie się przeplatają, by na końcu pozwolić się zamknąć klamrą.

Jednym zdaniem:
Średni warsztat połączony z dobrym pomysłem, co skutkuje ponadprzeciętną powieścią.

1 komentarzy:

joly_fh pisze...

Moim zdaniem pomysł rzeczywiście był dobry, ale gdzieś po drodze czegoś zabrakło. Tragiczne zakończenie (w sensie warsztatowym).