piątek, 13 listopada 2009



 Notka wydawcy:
W połowie zwykła dziwka, w połowie nieuleczalna romantyczka – tak sama o sobie mówi Catherine Townsend, której szczerość i bezpośredniość może zniesmaczać lub budzić zachwyt. Miejscami ocierająca się o pornografię, miejscami satyryczna, książka bez cenzury i bez zadęcia przedstawia beznadziejne poszukiwania seksu i miłości, a najlepiej obydwu na raz. Zwierzenia autorki i zarazem narratorki przepełnione są ironią i czarnym niekiedy humorem, a niektóre co bardziej zgryźliwe uwagi mogą powodować niekontrolowane wybuchy śmiechu.

Przygoda na jedną noc to opowieść o nowoczesnej kobiecie, która w poszukiwaniu tego jedynego albo, w ostateczności, tego jedynego na dzisiaj, przenosi się z łóżka do łóżka, a konkretniej od stołu (wykwintna kolacja) na inny mebel (element poszukiwania) i tak w kółko. Zjeść ciastko i mieć ciastko, dobrze się bawić i jednocześnie dostąpić komunii dusz – wydaje się, że tych dwóch, zupełnie od siebie odmiennych pragnień, połączyć się nie da. Ale może warto próbować do utraty tchu?
 

 
Zacznijmy od tego, że przetłumaczony tytuł jest kompletnie nietrafiony. W oryginale brzmi on „Sleeping around”, co znaczy ni mniej, ni więcej puszczając się. O wiele bardziej odzwierciedla treść książki. Ma też niewiele wspólnego z notką wydawcy. Sugeruje on, że jest zabawna, kontrowersyjna, bez tematów tabu. Owszem, jest bez tematów tabu. Zabawna? Niewielkimi momentami. Kontrowersyjna? Wole użyć niesmaczna. Książka pozwoli Wam przejść przez wszystkie rodzaje seksu i różnych zboczeń. Autorka nie próbuje oszczędzić „drastycznych” szczegółów pożycia intymnego. W końcu tylko dzięki temu książka zdobyła rozgłos. Chociaż moim zdaniem o wiele bardziej przyczyniła się do tego jawna twarz autorki, niż treść. Oprócz seksu nie ma dla mnie żadnej treści, fabuły, akcji... Nie jest sztuką opisanie spotkania w barze i skończeniu w łóżku... i tak bez bite 320 stron. Autorka zamieszcza w książce również niektóre z swoich felietonów dla jednej z gazet. Tak naprawdę to tylko one bywają zabawne.
Jeśli macie ochotę na kamasutre bez obrazków, lecz z dokładnymi opisami bądź rozstania w klubie o nazwie „Krwawiące serce” polecam. W innym przypadku nie bierzcie do ręki, szkoda czasu i pieniędzy.

 

3 komentarzy:

Monika Badowska pisze...

Dopiero do Ciebie trafiłam, więc, co naturalne, dodałam u siebie do linków.
Pozdrawiam:)))

kaska pisze...

cóz, tak strasznie skrytykowalas, ze az zachilas mnie do siegniecia po ta lekture :D

Unknown pisze...

Kasiu nie musisz czytac, o tym co masz na codzień ;) Wiesz, że to żarcik kochana :*.