Z życiem jest tak, że w większości przypadków ludzie doceniają je w momencie, gdy mają je stracić. Nagle okazuje się, że jest tyle cudownych powodów by żyć i Olga nie jest tutaj wyjątkiem od reguły. Ma jednak szczęście, że zamiast postacią rzeczywistą jest bohaterką książki fantastycznej, dzięki czemu może funkcjonować w równoległym świecie, który ma swojego króla i armię nieziemsko (to określenie pasuje idealnie, gdy popatrzy się na polskie wojsko – wybaczcie panowie) przystojnych paladynów.
Olga. Dziewczyna/Studentka jakich wiele na tym świecie, biedna niczym mysz kościelna, niegrzesząca urodą jak to w fantastyce bywa wśród głównych bohaterek, z rodziną, do której czasem lepiej się nie przyznawać, posiadająca nieprzyzwoicie cięty język i nieprzeciętne poczucie humoru.
Ów król posiada świtę godną samego Ludwika XIV. Wątpię oczywiście, że właśnie on zainspirowało pisarkę, to zwykłe moje zboczenie – wszystko kojarzy mi się z Francją i jej historią, tak więc mamy faworyty mające stale nadzieje na zostanie królową i nieustannie spiskujące w tym celu (jedna z metres Króla Słońce podawała mu nawet zupy z własną krwią menstruacyjną). Szellar, władca Ortanu jest człowiekiem otwartym, posiadającym duże poczucie humoru i całkiem niezłą intuicję, jeśli brać pod uwagę przyjaciół jakich sobie dobiera. Od pierwszego momentu czuje sympatię do naszej bohaterki, zapewne z powodu jej bezinteresowności. Nie trudno jest się domyślić, że w nowym świecie Olga będzie swoistą atrakcją do mieszkańców, sama też nieustannie będzie wpadała w tarapaty i jednocześnie wielu z tych tarapatów pomoże wyjść, inaczej nie mogłaby być prawdziwą bohaterką. Znajdą się wątki miłosne, przyjacielskie, ale też i pełne zazdrości, niekiedy nawet nienawiści.
„Przekraczając granice” ma też swój drugi plan, przyznam się, że dla mnie o wiele ciekawszy. Mianowicie historię 2 agentów, Cantora i Saety. To na ich przykładzie autorka pokazała prawdziwe emocje. Nie robią i nie czują niczego na 50%, zawsze to jest pełna moc uczuć, która wprost elektryzuje czytelnika. Jakie to uczucia i czego poszukują, już nie zdradzę.
Oksana Pankiejewa w swojej powieści wykorzystała elementy świata doczesnego i doprawiła je szczyptą magii. Pisze lekko, zabawnie i z zadziornością. Przekleństw jest tutaj co nie miara, choć uczciwie przyznać trzeba, że bez tego lektura niewątpliwie straciłaby wiele na uroku. Pisarka wie jak i kiedy ich używać, są one tutaj jak szczypta soli na karmelowym cukierku domowej roboty. Pierwszy plan powieści jest nieco tendencyjny i stereotypowy, jeśli chodzi o charakterystykę bohaterów, nie serwuje się niczego co w fantastyce tego typu (lekkiej, której bohaterkami są sierotki Marysie i która ma za zadanie śmieszyć poprzez skupianie się na relacjach międzyludzkich) nie byłoby już znane. Drugi jak już pisałam jest świetny, zapewne wyszło to przypadkiem jak większość wynalazków.
Olga. Dziewczyna/Studentka jakich wiele na tym świecie, biedna niczym mysz kościelna, niegrzesząca urodą jak to w fantastyce bywa wśród głównych bohaterek, z rodziną, do której czasem lepiej się nie przyznawać, posiadająca nieprzyzwoicie cięty język i nieprzeciętne poczucie humoru.
Ów król posiada świtę godną samego Ludwika XIV. Wątpię oczywiście, że właśnie on zainspirowało pisarkę, to zwykłe moje zboczenie – wszystko kojarzy mi się z Francją i jej historią, tak więc mamy faworyty mające stale nadzieje na zostanie królową i nieustannie spiskujące w tym celu (jedna z metres Króla Słońce podawała mu nawet zupy z własną krwią menstruacyjną). Szellar, władca Ortanu jest człowiekiem otwartym, posiadającym duże poczucie humoru i całkiem niezłą intuicję, jeśli brać pod uwagę przyjaciół jakich sobie dobiera. Od pierwszego momentu czuje sympatię do naszej bohaterki, zapewne z powodu jej bezinteresowności. Nie trudno jest się domyślić, że w nowym świecie Olga będzie swoistą atrakcją do mieszkańców, sama też nieustannie będzie wpadała w tarapaty i jednocześnie wielu z tych tarapatów pomoże wyjść, inaczej nie mogłaby być prawdziwą bohaterką. Znajdą się wątki miłosne, przyjacielskie, ale też i pełne zazdrości, niekiedy nawet nienawiści.
„Przekraczając granice” ma też swój drugi plan, przyznam się, że dla mnie o wiele ciekawszy. Mianowicie historię 2 agentów, Cantora i Saety. To na ich przykładzie autorka pokazała prawdziwe emocje. Nie robią i nie czują niczego na 50%, zawsze to jest pełna moc uczuć, która wprost elektryzuje czytelnika. Jakie to uczucia i czego poszukują, już nie zdradzę.
Oksana Pankiejewa w swojej powieści wykorzystała elementy świata doczesnego i doprawiła je szczyptą magii. Pisze lekko, zabawnie i z zadziornością. Przekleństw jest tutaj co nie miara, choć uczciwie przyznać trzeba, że bez tego lektura niewątpliwie straciłaby wiele na uroku. Pisarka wie jak i kiedy ich używać, są one tutaj jak szczypta soli na karmelowym cukierku domowej roboty. Pierwszy plan powieści jest nieco tendencyjny i stereotypowy, jeśli chodzi o charakterystykę bohaterów, nie serwuje się niczego co w fantastyce tego typu (lekkiej, której bohaterkami są sierotki Marysie i która ma za zadanie śmieszyć poprzez skupianie się na relacjach międzyludzkich) nie byłoby już znane. Drugi jak już pisałam jest świetny, zapewne wyszło to przypadkiem jak większość wynalazków.
Podsumowując plusy i minusy z czystym sercem stwierdzam, że jest to idealna lektura na wakacyjne wojaże.
2 komentarzy:
Hm, raczej nie dla mnie. ALe kto wie, może się skuszę :).
Pozdrawiam!
Caroline,
Warto czasem pokusić sie na lekturę nie z naszej bajki, dzięki temu gust jest bardziej świadomy. :)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuje za komentarz.:)
Prześlij komentarz