Z problemami w związku jest często jak z rysą na szkle. Niby
ją widać, niby odejmuje uroku, ale pić ze szklanki nadal można. Po pewnym
czasie przestajemy ją zauważać, tak ma być i już. Zapominamy, że łatwiej zbić
tę szklankę i ją stracić bezpowrotnie, wystarczy trafić tylko w odpowiedni
punkt.
On i Anna. Informatyk i lektor języka włoskiego. Razem a jednak osobno. Wspólne łóżko nie oznacza przecież wspólnych myśli. Nauczyli się swoich ruchów, dzięki temu potrafią się wymijać ze zwinnością kota. Rozmawiają o codzienności, o tym, co widać. Gdy próbują zwrócić uwagę na stos brudnych ubrań czy naczyń, wydaje się, że mówią zwróceni do ściany. Słyszą, ale nie słuchają siebie nawzajem. Pytanie nasuwa się jedno: Jak długo można tak żyć? Oni wydają się stale przesuwać tę granicę, sprawdzać, jak daleko da się ją przesunąć.
Jeden z partnerów, choć jest mężczyzną, nie ma imienia. To oznacza, że może być każdym, nawet jednym z czytelników, który właśnie zagłębia się w jego/swoją historię.
Narracja prowadzona jest z boku, to jakby dokładna relacja z pominięciem dat i nazw miejsc. Dopiero pod koniec dowiadujemy się, że cała akcja rozgrywa się w Łodzi. O mijającym czasie informują obchodzone święta. Dni, tygodnie, miesiące nie są tu ważne. Bohaterowie osadzeni są w marazmie, z którego nie sposób się wyrwać.
Większość „akcji” rozgrywa się w głowie informatyka. To w niej przeprowadza godzinne rozmowy, wyobraża sobie mimikę twarzy partnerki, której nigdy nie zobaczy, bo nigdy nie zdobędzie się na odwagę by powiedzieć to, o czym myślał.
”Anomalie” przypominały mi „Małe zbrodnie małżeńskie” Schmitta. Druga pozycja to dramat dający się z marszu wystawić w teatrze. Tematem głównym jest zaufanie i brak szczerej rozmowy. Bohater jest po wypadku. Jego żona zajmuje się nim, opowiadając przy tym nie do końca prawdziwą wersję owego nieszczęśliwego zdarzenia. W obu przypadkach nacisk kładzie się na interakcje, choć w książce pana Krzymianowskiego jest ona przewrotna – nie ulega jednak wątpliwości, że brak ruchu to również jakiś ruch, który skutkuje konkretnymi konsekwencjami. W „Anomaliach” zmierzamy ku upadkowi, zaś w „Małych zbrodniach małżeńskich” dopiero upadek rozpoczyna bieg wydarzeń.
Od strony technicznej widać, że autor zna się na swojej pracy. Potrafi zmieniać tempo, nie nudzi czytelnika i imponuje słownictwem. Nawet można tu dostrzec jedno ulubione, mianowicie: perorować. Mam wątpliwości, że jego występowanie dałoby się zliczyć na palcach obu rąk.
On i Anna. Informatyk i lektor języka włoskiego. Razem a jednak osobno. Wspólne łóżko nie oznacza przecież wspólnych myśli. Nauczyli się swoich ruchów, dzięki temu potrafią się wymijać ze zwinnością kota. Rozmawiają o codzienności, o tym, co widać. Gdy próbują zwrócić uwagę na stos brudnych ubrań czy naczyń, wydaje się, że mówią zwróceni do ściany. Słyszą, ale nie słuchają siebie nawzajem. Pytanie nasuwa się jedno: Jak długo można tak żyć? Oni wydają się stale przesuwać tę granicę, sprawdzać, jak daleko da się ją przesunąć.
Jeden z partnerów, choć jest mężczyzną, nie ma imienia. To oznacza, że może być każdym, nawet jednym z czytelników, który właśnie zagłębia się w jego/swoją historię.
Narracja prowadzona jest z boku, to jakby dokładna relacja z pominięciem dat i nazw miejsc. Dopiero pod koniec dowiadujemy się, że cała akcja rozgrywa się w Łodzi. O mijającym czasie informują obchodzone święta. Dni, tygodnie, miesiące nie są tu ważne. Bohaterowie osadzeni są w marazmie, z którego nie sposób się wyrwać.
Większość „akcji” rozgrywa się w głowie informatyka. To w niej przeprowadza godzinne rozmowy, wyobraża sobie mimikę twarzy partnerki, której nigdy nie zobaczy, bo nigdy nie zdobędzie się na odwagę by powiedzieć to, o czym myślał.
”Anomalie” przypominały mi „Małe zbrodnie małżeńskie” Schmitta. Druga pozycja to dramat dający się z marszu wystawić w teatrze. Tematem głównym jest zaufanie i brak szczerej rozmowy. Bohater jest po wypadku. Jego żona zajmuje się nim, opowiadając przy tym nie do końca prawdziwą wersję owego nieszczęśliwego zdarzenia. W obu przypadkach nacisk kładzie się na interakcje, choć w książce pana Krzymianowskiego jest ona przewrotna – nie ulega jednak wątpliwości, że brak ruchu to również jakiś ruch, który skutkuje konkretnymi konsekwencjami. W „Anomaliach” zmierzamy ku upadkowi, zaś w „Małych zbrodniach małżeńskich” dopiero upadek rozpoczyna bieg wydarzeń.
Od strony technicznej widać, że autor zna się na swojej pracy. Potrafi zmieniać tempo, nie nudzi czytelnika i imponuje słownictwem. Nawet można tu dostrzec jedno ulubione, mianowicie: perorować. Mam wątpliwości, że jego występowanie dałoby się zliczyć na palcach obu rąk.
Wniosek po przeczytaniu nasuwa się tylko jeden: TRZEBA
ROZMAWIAĆ. Lepiej wcześniej niż później. Lepiej o tym, co jest niż o tym, co
było.
4 komentarzy:
hmmm... wygląda na dość ciekawą, aczkolwiek póki co raczej bym po nią nie sięgnęła
Bardzo ładnie zaczęłaś ten tekst :)
Trzeba rozmawiać... Gorzej, gdy nie ma już o czym ze sobą mówić, i zostaje tylko wymijać się jak ten kot.
Według mnie cała recenzja jest świetna, nie tylko początek :)
A okładka książki... muszę, muszę!
Książka trudna do zdefiniowania,dająca do myślenia.Polecam...
http://czytamtocodobre.blox.pl/2013/06/Anomalie-Grzegorz-Krzymianowski.html
Prześlij komentarz