Hiszpania to kraj magiczny. Tu każda
kobieta staje się obiektem kultu, a mężczyzna może udać się do
jednej z wielu świątyń światowego futbolu. Temperament i pogoda
ducha Iberyjczyków stają się powodem zazdrości niejednego
turysty. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie Oni organizują
tysiące fiest.
Czym się wyróżniają? Czym
przyciągają? Zabawą i beztroską lub pokutą, religijnością
zestawioną z bazarowym odpustem. Trwają chwilę lub kilka dni.
Zdarza się, że przygotowania do nich zajmują cały rok. Próbę
zrozumienia i opisania tego kolorytu kulturowego podjęła pani
Katarzyna Kobylarczyk. Niestety, zakończyło się fiaskiem.
Przyznam się, że nie przeczytałam
całego zbioru reportaży. Dlaczego? Bo była to dla mnie droga przez
mękę, pod górę po kamienistej drodze. Każdy krok odbierał siły,
a mety nie było widać. Nie chciałam pozwolić, by zanudzono mnie
na śmierć.
Brakowało mi lekkości pióra - czegoś
niezbędnego do opisania fiesty. Czułam, że gdybyśmy spotkały się
na jednym przyjęciu, to autorka podpierałaby ścianę. W żaden
sposób nie zachęciła mnie do podróży. Gdybym nie znała
Hiszpanii, na pewno nie pobiegałabym do szafy i szukała
walizki/plecaka.
Jestem kobietą i możliwe jest, że
przez to moja wyobraźnia przestrzenna szwankuje. Pewnie też z tego
powodu (Nikt przecież nie chce oskarżać autorki lub wydawnictwa!)
musiałam kilka razy szukać w Internecie zdjęć z fiest, by na
własne oczy zobaczyć, jak to „wszystko” wygląda. Niezbyt
dobrze o autorce świadczy również fakt, że dokładną nazwę
tytułowej zabawy (Guerra de Caramelos) znalazłam dopiero podczas
przeglądania owych zdjęć.
Z pisaniem książek jest jak z
mówieniem, trzeba wiedzieć po co się to robi. Mam wątpliwości,
że tak było w tym przypadku. Główna idea jest dla czytelnika
jasna. Jednak, kiedy kilka reportaży przeczytalibyśmy w oderwaniu
od całości... Na pewno nie odniosłyby sukcesu. Ja sama też przy
tych, które przeczytałam, miałam problem z określeniem ich celu.
Nie wiedziałam, co autorka chce mi przekazać, jak sama mam to
zrozumieć. Puste miasteczko lub kot, który ma świadczyć o tym, że
w życiu nie ma przypadków. Czy to naprawdę było potrzebne? Chyba
nie.
Pomysł podróżowania szlakiem fiest i
ich historii jest wyjątkowy. Relacja większości z nich dla mnie
powinna być kolorowa, radosna, lekka i zachęcająca do własnych
poszukiwań. Tymczasem wyszło szaro, buro i ponuro. Na usta aż
ciśnie się przyśpiewka kibiców „Polacy nic się nie stało”.
Ale poczucie zmarnowanego czasu to znacznie więcej niż nic.