niedziela, 30 grudnia 2012


    Za chwilę rozpocznie się Nowy Rok. To dobra okazja do tego by wszystko, co złe wyrzucić za okno, zostawić daleko w tyle. Niestety, do tej niechlubnej kategorii muszę dołączyć powieść Anne Holt, dotąd lubianej przeze mnie pisarki. 

Śmierć premier Norwegii. W skandynawskim kraju takie wydarzenie nie mieści się w głowie. Społeczeństwo wyznające zasadę równości i wierzące w proces resocjalizacji, nie odczuwające zagrożenia. Zabójstwo ma więc siłę rażenia niczym bomba atomowa. Gazety próbując rywalizować ze sobą na nagłówki. Rozpoczyna się wyścig szczurów, w którym bez wątpienia prowadzi jedna z reporterek śledczych, wyznaczając tym samym szlak swoim kolegom po fachu. W opozycji do niej postawiono policjantów. Taka zbrodnia zmusza do poszukiwań na niespotykaną dotąd skalę.
Czytelnik poznaje historię od strony Billy’ego T. Oraz jego dobrej znajomej Hanne Wilhelmsen, która w poprzednich powieściach była głównodowodzącą, a obecnie przebywa na – teoretycznym – urlopie. Staje się „dobrym duchem”, który w niewielkim stopniu pomaga w rozwiązaniu zagadki.

Przyznam szczerze, po skończonej lekturze miałam tylko jedną myśl w głowie: „Przerost formy nad treścią”.

Przez większą część książki główne postacie były mi całkowicie obojętne, pod koniec zaś irytowały swoją niemrawością. Akcja dłużyła się, a oni ewoluowali wolniej niż przysłowiowy ślimak. Billy T. Miał pełnić rolę wielkiego misia, twardego z zewnątrz i miękkiego w środku. Obawiam się jednak, że ja miałabym więcej krzepy podczas przesłuchań świadków niż on. Widać tu też dużą niekonsekwencję autorki. Z jednej strony Billy utożsamia większość stereotypów i oczekiwań wobec policjanta, z drugiej ma je przełamywać, ale słuchanie muzyki klasycznej i jedna głębsza refleksja to zdecydowanie za mało. Pozostali bohaterowie są w zasadzie marionetkami, które beznamiętnie odgrywają wyznaczone im role.

W celu zwiększenia objętości dochodzenie w sprawie morderstwa połączono z tajemniczymi zgonami niemowląt, które miały miejsce w czasie młodości pani premier. Cały proceder wydawał się mglisty i niejasny, jakby jedynym jego zadaniem było odciągnięcie uwagi od głównych wątków i podejrzanych.

Książka nie wzbudziła we mnie najmniejszej nawet refleksji. Oczywiście, mogłabym napisać o tym, co pisarka starała się przekazać swojemu czytelnikowi. Tylko po co? Skoro to nie wypaliło.

Jedynym plusem jest fakt, że dość szybko przeczytałam powieść i nie zasnęłam przy niej. Choć najprawdopodobniej większa w tym zasługa mojej determinacji niż pióra Norweżki.

Krótko i zwięźle: Nie polecam.

1 komentarzy:

Viconia pisze...

No to pięknie, a ja ją będę czytać w najbliższym czasie :)