sobota, 23 lutego 2013


    Istnieją książki, których opis doskonale oddaje zawartość. Hucznie nazwana biografią, gdy w rzeczywistości jest „pusto”. Tak właśnie żyła Helena Rubinstein – wystawnie, lecz w środku panowała ciemność i chłód. 

Po przeczytanym życiorysie powinnam wymienić zdecydowanie więcej niż przebieg kariery zawodowej i ludzi, których Helena darzyła sympatią lub nienawiścią. Kilka cytatów, to zdecydowanie za mało. Zbyt dużo tu subiektywnych twierdzeń bez potwierdzenia. Miałam wrażenie, że autorka chce się wyręczyć bogatą bibliografią, do której odsyła.

Obraz życia Heleny Rubinstein jest niezwykle ubogi. Ideowo wiele rzeczy mogło mi się nie podobać. Mogłam nie popierać stylu wychowania dzieci, utrzymywania relacji z mężem czy kierowania firmą. Ale bohaterka nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć. Kobieta, która stworzyła imperium warte miliardy nie została przedstawiona jako wzór do naśladowania. Wręcz przeciwnie, jej życie wydaje się niezwykle ubogie, a jedyną jego treścią są napływające zewsząd pieniądze. Choć sama wyszła poza stereotypy, to nieustannie je wyznawała i utrwala u swoich wyznawczyń.
Niezależnie od tego, co i jak robiła, zawsze była taka sama. Helena apodyktyczna, depresyjna, złośliwa, chorobliwie zazdrosna. Te sceny powtarzają się nieustannie, zmieniają się jedynie krajobrazy za oknem i klejnoty, które kupowała niczym wytrawna sroka.
Nie umiem napisać o Helenie – matce, żonie, kochance, przyjaciółce, siostrze. Przejawów takich stosunków nie zauważyłam. A jeśli wierzyć autorce i ograniczać się do jej „rzeczywistości”, to owe relacje kreowane były na potrzeby mediów oraz samej zainteresowanej. Zabierała, by pokazać swoją wyższość. Dawała, by pokazać swoją „dobroć”, dla własnego lepszego samopoczucia i wyobrażenia o swojej osobie.

Na zdjęciu z młodym Y.S. Laurentem (po lewej). To właśnie pani Rubinstein zainpirowała partnera projektanta ( P.Berge)do wystawiania dzieł sztuki w ich nowo otwartych butikach. 

Sława i bogactwo otworzyły drzwi do świata sztuki. To druga, równie namiętna jak zapał do pracy, miłość Heleny. Swoją wiedzę zdobywała m.in. poprzez rozmowy z artystami takimi jak Picasso czy Cocteau. Wymienienie wszystkich, którzy przewinęli się przez książkę musiałoby zająć minimum stronę. (Niektórzy z nich zostali przedstawieni w swoich krótkich charakterystykach o wiele barwniej niż sama bohaterka.) Sztuka była stylem życia, wyrażania siebie. Zatrudniała najlepszych architektów i projektantów, to oni pomagali tworzyć legendę kobiet sukcesu. Pisarka zamieściła opisy najbardziej udanych wystrojów. Niestety są one zbyt dosadne i śmiem twierdzić, że przeciętnemu człowiekowi (w tym również mnie) niewiele powiedzą. Bez skorzystania z pomocy internetowej wyszukiwarki nie jest się w stanie zrozumieć i wyobrazić choćby połowy wspomnianych artystów i ich dzieł. 

Helena pozująca z rzeźbą jednego ze swoich ulubionych polskich rzeźbiarzy, Eliego Nadelmana.1

Pani Rubinstein niewątpliwie zmieniła świat. Dzisiaj kosmetyki służą uwodzeniu mężczyzn, manipulowaniu nimi. Niegdyś były znakiem rozpoznawczym aktorek i prostytutek. Helena uczyniła z nich symbol wyzwolenia, nowoczesności i niezależności. Wyznaczała trendy, ale też i podążała za nimi, szczególnie tymi wyznaczanymi przez jej największą rywalkę – E. Arden. Naświetlony kontekst kulturowy, ekonomiczny pozwolił zrozumieć fenomen i zwiększające się obroty firmy. Jednak po raz kolejny sprawy mniejsze, zupełnie błahe – takie jak wybór opakowania, kolory ścian salonu, nic nie mówiąca nazwa promowanego produktu – przytłoczyły osobowość Cesarzowej Piękna, jak zwykł ją nazywać Cocteau.

Książka napisana jest z perspektywy obserwatora wszechwiedzącego, mającego skłonności do cytowania i rozwodzenia się w kwestii wątków pobocznych. Nie da się jej przeczytać podczas jednego wieczoru, bo nadmiar informacji i nazwisk nuży, obniża koncentrację. Choć pióro jest znośne i nawet lekkie, to zdecydowanie przesadzono w dosłowności tłumaczenia. Wiele zastosowanych słów już dawno wyszło z użycia i tylko pasjonaci językowi mogą znać ich znaczenie. Jeśli już wybrano tę formę tłumaczenia, powinno się dodać krótkie wytłumaczenie. Śmiem bowiem twierdzić, że niewielu z Was zna znaczenie midinetek, wagabundy bądź dezabilu. Nie mówiąc już o wyglądzie szarawarów tudzież hajdawerów.

Jak możecie się domyślić, moja ocena nie jest zbyt przychylna. Jestem w tej niewielkiej opozycji, której pozycja nie przypadła do gustu. Nie spełniła nadziei w niej pokładanych. Może gdybym nie nastawiała się na stricte biografię... Tego jednak już się nigdy nie dowiem. Jeśli jednak zdecydujecie się pójść śladem wielbicieli, wymieniam kilka nazwisk (wśród nich głównie malarze i rzeźbiarze), które warto poznać przez rozpoczęciem lektury: Marie Laurencin, Raoul Dufy, Jacob Epstein, Christian Berard, André Derain, Elie Nadelman (jeden z ulubionych rzeźbiarzy Heleny), Jacques Doucet, Paul Poiret, Georgia O'Keeffe, Bangwa Quuen (to nazwa rzeźby), Malvina Hoffman, Paul Tchelitchew, Misia Sert, Kisling, Miro, Juan Gris, Brancusi. Warto również przypomnieć sobie założenia stylu art deco, bo to on właśnie dominuje we wnętrzach tworzonych dla pani Rubinstein. 

Podsumowując:
Pani Fitoussi napisała książkę o powstaniu imperium, o zmieniających się obyczajach na przestrzeni lat i szerokościach geograficznych, ale zabrało opowieści o człowieku.

1. Źródło

0 komentarzy: