Nie bez powodu wykorzystywanie seksualne dzieci było dominującym tematem podczas wykładów, na które uczęszczałam. To problem coraz bardziej powszechny, coraz częściej szeroko omawiany w mediach. Dzięki zdobywanej wiedzy mogłam oddzielić ziarna od plew. Wiedziałam, czego należy się obawiać, na co zwracać uwagę, a co jest rozdmuchiwane na potrzeby dziennikarskiej sensacji. Wydawało mi się więc, że i w tym przypadku posiadam wszystko, co potrzebne do napisania dobrej i merytorycznej recenzji. Mimo posiadanej wiedzy odczuwam swego rodzaju pustkę, może blokadę. Negatywne emocje, zawiedzione oczekiwania bez promyka nadziei.
Mokradełko”
to reportaż o życiu po tragedii i sile jej rażenia. To też
fikcyjna nazwa miasteczka, które istnieje gdzieś na mapie Polski.
Albo wielu anonimowych miasteczek, gdzie tragedia dotyka różnych
rodzin, ale jej skutki są podobne. Nie ma bezpiecznej przestrzeni,
a kraina mlekiem i miodem płynąca istnieje tylko w bajkach. Tu
bohaterką jest Halszka Opfer, autorka „Kato-taty”. Zraniona
przez tego, który powołany był do jej ochrony, przez własnego
ojca. Napisała książkę, by opowiedzieć swoją historię, dodać
otuchy innym ofiarom, przeciwstawić się powszechnemu przyzwoleniu
się również w ich imieniu. W Mokradełku już niegdyś czytano
taką książkę, ale akcja tamta działa się w dalekich Niemczech.
Budziła odrazę, jednocześnie jednak powodowała wypieki na
twarzy, dawała pretekst do rozmów. Kolejna pozycja z tego gatunku
opisywała już życie w samym miasteczku, jego mieszkańcy to jej
bohaterowie.
Przyznam
się, że nie przeczytałam „Kato-taty”. Dlaczego? Chciałam
uciec od „żywych” opisów, krzywdy, jaka była wyrządzana
dziecku. Sądziłam, że to zbędne. Tu oferowano mi krótszą
historię, gdzie miałam poznać rodzinę bohaterki, jej reakcje,
pochodzenie. To interesowało mnie o wiele bardziej. Miało dać
jasny wzorzec, prostą odpowiedź na podstawowe pytania. Ale nie
dało.
Halszka
zdominowała tą opowieść, a przecież miała być o „innych” -
sąsiadach, rodzinie, znajomych. Wszystko jednak odnosiło się do
niej i było o niej. Cała reszta to tylko wypadkowa jej zachowań,
poczynań. Poznajemy dziecko uwięzione w ciele dorosłej kobiety,
która od dawna sama jest matką. Wydaje się, że nadal poszukuje
zadość uczynienia. Łapczywie łaknie uwagi, której w dawnych
latach jej odmawiano. Kiedy porównamy jej sposób bycia z
małomiasteczkową mentalnością, wydaje się wulgarna. Jest jak ara
na tle szarych gołębi. Z
łatwością można zauważyć niechęć otoczenia wobec niej. Dzieję
się tak ponieważ Halszka nie pozwala zapomnieć, by znowu poczuli
się bezpiecznie. Jej osoba przypomina o krzywdzie. Namacalność
nieszczęścia wzbudza niepokój, myśli o tym, że kolejna taka
sytuacja może dotknąć ich rodziny.
Widzimy
też, że sama Halszka mimo korzystania z pomocy psychologa, nie
uporała się z przeszłością. Jej uczucia wobec matki są
ambiwalentne. Bywa, że jest zranionym dzieckiem, które wreszcie
może wykrzyczeć swój ból, zemścić się za niego. Innym razem
poszukuje miłości, wsparcia. Czy wybaczyła? Nie wiem, na żadnej
terapii nie oczekuje się tego od ofiary.
Rozmowa
autorki z mamą Halszki nie przynosi rezultatów. Nie dowiedziałam
się nic poza to, co było oczywiste. Sląska mentalność, skrytość,
religijność etc. Pozostali mówią rozlegle, ale tak naprawdę
powtarzają się. Wpuszcza się czytelnika do przedpokoju i z tego
miejsca każe oglądać resztę mieszkania.
Zawsze ciężko mi oceniać książki, gdzie tematem jest ludzka krzywda, sytuacje, które naprawdę się wydarzyły. Ciężko jest wtedy odłożyć emocje na bok. Kiedy odrzucam sposób przedstawienia danej historii, gdzieś w środku mnie istnieje poczucie, że odrzucam jednocześnie człowieka. W takich sytuacjach wyjątkowo jest musieć stwierdzić, że ten „głos” nie wybrzmiewa dosadnie. Brakuje komentarza samej autorki lub osób do tego przygotowanych. Czytelnik staje się dzieckiem we mgle. Sam musi zdecydować, którą drogę wybrać. Ona wcale nie musi być naznaczona zrozumieniem, empatią. Obawiam się, że w niektórych przypadkach odniesie skutek przeciwny do zamierzonego.
Zawsze ciężko mi oceniać książki, gdzie tematem jest ludzka krzywda, sytuacje, które naprawdę się wydarzyły. Ciężko jest wtedy odłożyć emocje na bok. Kiedy odrzucam sposób przedstawienia danej historii, gdzieś w środku mnie istnieje poczucie, że odrzucam jednocześnie człowieka. W takich sytuacjach wyjątkowo jest musieć stwierdzić, że ten „głos” nie wybrzmiewa dosadnie. Brakuje komentarza samej autorki lub osób do tego przygotowanych. Czytelnik staje się dzieckiem we mgle. Sam musi zdecydować, którą drogę wybrać. Ona wcale nie musi być naznaczona zrozumieniem, empatią. Obawiam się, że w niektórych przypadkach odniesie skutek przeciwny do zamierzonego.