44 Scotland Street to nazwa ulicy, na której znajduję się powieściowa kamienica. A w niej... Wszystkie indywidua świata. Para gejów, przemiła babuszka, młodzieniec zapatrzony w siebie, pracownica galerii sztuki, matka o wygórowanych ambicjach wobec swojego synka.
Ich losy plączą się jak w życiu... Lubią się, pomagają sobie, obgadują siebie.
Schemat? Macie rację. Czy jednak w obecnym świecie da się całkowicie zaskoczyć czytelnika? Moim zdaniem nie. Dlatego wolę skupić się na formie podania klasyki a ta jest bardzo „smaczna”.
Podoba mi się dwojakość lektury. Jeśli szuka się lektury łatwej i przyjemnej to ona spełnia te zadanie. Jednocześnie jednak autor przemyca tematy, nad którymi można się zastanowić czy też porozmawiać o nich z innymi czytelnikami.
I tak posługuje się starym i trochę wytartym już schematem, że stary człowiek nie oznacza nudnego człowieka. Nigdy nie wiemy, jaką historię kryje w sobie.
Mamy też matkę, której dziecko jest najcudowniejsze na świecie i wieku przedszkolnym uczy się gry na instrumentach, języka włoskiego i nie wiadomo, co czego jeszcze. Pojawiają się pytania: Na ile rodzice mają prawo stymulować swojego dziecko, rozwijać jego pasje, które mogą w późniejszym czasie zaowocować wielką karierą. Gdzie przebiega granica między stymulacją a przymusem?
Jest też pewien przystojniak, któremu wszystko w życiu wychodzi. Czy jednak, aby na pewno wszystko?Czy może wszystko, co dobre kiedyś ma koniec?
Myślę, że dobrym pomysłem było to,że właśnie para gejów jest takim spoiwem, które łączy i mobilizuje mieszkańców do wspólnych działań. Są dyskretni, a jednak zawsze obecni tam gdzie potrzeba niczym najlepsi przyjaciele.
Na koniec zostawiłam pracownicę galerii sztuki imieniem Pat. To dzięki jej przeprowadzce do tej barwnej kamienicy poznajemy mieszkańców. Sama w sobie jest miłą dziewczyną, która szuka swojego miejsca w życiu i chce uniezależnić się od rodziców. Jest czasem tłem na którym brylują pozostali.
Narracja prowadzona jest z punktu widzenia kilku osób. Jest to oczywiste rozwiązanie w sytuacji, gdy mieszkańcy dalecy są od obrazku jednej wielkiej rodziny.
Język jest prosty, przyjemny co sprawia, że czyta się niezmiernie szybko. Autor wie do czego słyży słowo pisane i co ważniejsze wie jak się nim posługiwać. Jeśli chce bawić to pisze tak, że bawi. Jeśli chce smucić to też osiąga ten efekt.
Dodatkowym miłym akcentem są ilustracje wykonane przez Iaina McInstosh’a. Wpasowują się do treści danego rozdziału, żałować można jedynie, że jest ich tak mało.
Z tylu książki przytoczony został fragment recenzji „The Times”, który będzie dobrym zakończeniem mojej notki.
„ Książki McCall Smitha są jak gorące kakao w mroźny wieczór, jak ciepła bielizna na zimowe dni. Powinny być zapisywane przez lekarzy jako lek na zimową chandrę.”
Wam polecam, a sama idę po gorącą... białą czekoladę . :-)
4 komentarzy:
stylowa okładka, po twojej recenzji książka wpada w obieg mojego zaintersowania
Już ostatnio gdzieś się na nią natknęłam i mnie zainteresowała, ale teraz już na sto procent wskakuje na moją listę książek do przeczytania :)
Mam na swojej półce i nie mogę doczekać się kiedy będę mogła ją przeczytać.
Pozdrawiam :)
Bardzo ją polubiłam - niezwykle przyjemna lektura.
Prześlij komentarz