wtorek, 16 listopada 2010

        XVII wieczny Isfahan. Centrum światowego kobiernictwa. Miasto posiadające architekturę, która po dziś dzień budzi zachwyt. Gdzieś w zaułkach a może w pobliżu Meczetu Piątkowego przechadzała się piękna, inteligentna i niesamowicie ambitna kobieta, której imienia nie dane jest Nam poznać, bowiem symbolizuje ona wszystkich tych, których dzieła podziwiać możemy a już na wieki pozostaną anonimowi. Anitę Amirrezvani można by nazwać współczesną Szeherezadą. Snuje historię, której słuchanie przez 1001 nocy to zdecydowanie za mało. „Krew kwiatów” to piękna opowieść o miłości, oddaniu, poświęceniu, przyjaźni, przeciwnościach losu, ambicjach i wierze w siebie oraz Boga. 
Mówią, że kobietą nie można się urodzić. Można jedynie stać się nią. Ten burzliwy proces opisuje pisarka. Poznajemy główną bohaterkę jako młodą dziewczynkę marzącą o małżeństwie. W skutek splotów różnych nieszczęśliwych okoliczności staje się „pół-żoną”.
Wtedy właśnie zaczyna wsłuchiwać się w głąb swojej duszy, rozumieć znaczenie kobiecości i tego jako daje moc. Moc, której nie waha się użyć, co skutkuje magicznie opisanymi scenami zbliżeń. Możemy przeczytać, że usta i dłonie mężczyzny „ przemierzały ciało jak karawana, wędrująca od oazy do oazy.” Która z Nas nie chciałaby być tak wielbiona i pożądana?
Imię dziewczyny pozostaje nieznane. Przyznam się Wam, że byłam tak pochłonięta książką i tym jak potoczy się dalszy rozwój wydarzeń, że nawet nie zwróciłam uwagi na brak imienia. Wydawało mi się, że wiem o niej wszystko. Jestem jej starą, dobrą przyjaciółką.
Bohaterkę fascynuje tkanie dywanów, które zamawiane m.in. u wuja, u którego przyszło jej mieszkać. Ponieważ ten nie ma syna decyduje się uczyć dziewczynę po wcześniejszym wykonaniu prac domowych, co oczywiście jest przykładem, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach tudzież dywanach, co jest bardziej adekwatne do powieści.
Praca nad książką zajęła autorce 9 lat. W tym czasie zapoznała się z legendami, zwyczajami, historią, architekturą oraz sztuką tkania dywanów. Jej słowa są niczym najdrobniejszy splot dywanu. Język nie ma dla niej żadnych granic. Gdy czytałam o budowlach, doborze kolorów i innych wspaniałościach myślałam „ Jakże to musi być piękne”. Wszystko było na wyciągnięcie ręki. Zachwyca uwzględnieniem najmniejszych detali, wrażliwością na kolorystykę. Podobało mi się, że autorka nie ogranicza się do opisywania zwyczajów. Ona je wplata w karty powieści, są częścią doświadczeń głównej bohaterki jak i rzeczami/czynnościami, o których słuszności jest przekonana. „Jednym” słowem: Orient w najlepszym wydaniu.
Pióro jest niezwykle lekkie, że z powodzeniem mogłoby tańczyć na wietrze. Dodatkowym atutem są wplatane pomiędzy karty powieści różne historie przekazywane z ust do ust przed dawnych Irańczyków aż w końcu zostały spisane i użyte przez autorkę.

Długo myślałam o tej książce, o recenzji. Nie wiedziałam jak ją mam napisać. Ta powieść jest niesamowicie ulotna, nieuchwytna, eteryczna. Nie da się jej wpasować w jakieś ramy. Dzisiaj również widzę, że moja wypowiedź to jedynie paplanina przy piórze Anity.
Wybaczcie mi jednak, ale lepiej nie potrafię.
Powiem, więc krótko. Ogromnie polecam

3 komentarzy:

Madika pisze...

Mnie całkowicie przekonałaś. Dodałam do planowanych. Bardzo lubię Orient w książkach, w nieco magicznym wydaniu. Pozdrawiam :)

Unknown pisze...

Lilibeth,
Cieszę się. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się.

Pozdrawiam serdecznie :-)

Anonimowy pisze...

Zachęcająca recenzja. Już dawno myślałam o tej książce, mam ją w dalszych planach. Pozdrawiam listopadowo.