piątek, 5 listopada 2010

       Iza Kuna... Kto był choć raz w kinie na polskiej produkcji na pewno ją zna. Niestety taki to już kraj, że w każdym filmie te same twarze. Nie powiem by jej gra trafiała w głąb mojej duszy. Jest za to w miarę charakterystyczna i kojarzy mi się z zabawnymi rolami. Miałam nadzieję, że też taka będzie jej książka.
Czy tak było faktycznie? Nie.
Pierwsze dwa „rozdziały” rzeczywiście mnie rozbawiły jednak im dalej w las tym ciemniej. Nie mam bladego pojęcia gdzie jest początek środek oraz koniec tego „dzieła”.
Tak jak poznajemy postacie tak one są niezmienne przez cały czas. Matka histeryczka, wiecznie nieszczęśliwy gej, tchórzliwy kochanek i dwie przyjaciółki pijaczki. To bawi, ale przez chwilę. Później trzeba zaskakiwać, wprowadzać nowe wątki.
Postać staje kochanki nie jest najwdzięczniejszym tematem w społeczeństwie gdzie kultywuje się wartości rodzinne ( przynajmniej się o nich mówi, bo jak jest każdy wie). Ale ok., nie bójmy się wyzwań. Problem w tym, że ja nie czułam by pani Kuna owo wyzwanie podjęła.
Dobrze jest, gdy autor nie narzuca nam wprost swojego zdania na temat postępowania postaci. Szkoda jednak, że uniemożliwiła również wyrobienie własnego zdania czytelnikom. Nie pokazała, bowiem dobrych cech tytułowej Klary (o innych nie wspominając) ani też złych pomijając sam fakt bycia kochanką. Główna bohaterka jest całkowicie jednowymiarowa tak samo jak jej towarzysze.
Książkę czyta się szybko, co nie znaczy, że dobrze. Wielokrotnie miałam problem, w tzw. „połapaniu się”, do kogo Klara telefonowała czy też zwracała się, gdy akcja rozgrywała się grupowo. Zastanawiałam się również czy to ja nieświadomie jestem na jakimś haju czy też to autorka była na nim pisząc to. Niekiedy poziom absurdu był naprawdę powyżej normy. Tyczyło się to przede wszystkim gadającego kota, który nic mądrego nie wnosił do fabuły.
Nie widzę w tej książce żadnej głębi. Nie wiem czy miała to być przestroga przed samotnością czy też może jest to pochwała sposobu na spędzenie „starych lat”.
Według mnie bohaterowie powieści są zwyczajnie naiwni by nie powiedzieć głupi, mają problemy emocjonalne kwalifikujące się do pomocy specjalistycznej. Nie zauważyłam u nich ani krzty autorefleksji nad własnym życiem, czegoś więcej niż bezsensownego robienia z siebie ofiary.
Nie widziałam żadnych odniesień tudzież pastiszy powieści czy też seriali. O ile tych ostatnich nie oglądam (więc i nic dziwnego, ze nie widziałam) o tyle w przypadku książek myślę, że średnią krajową wyrabiam za kilkanaście osób.
Wydawca informuje, że język jest pieprzny ( nie bez powodu.... wiadomo przecież co najlepiej się sprzedaje). Żeby przeklinać to trzeba umieć to robić. Przed panią Izą jeszcze długa droga w tym temacie. W większości przekleństwa były niesmaczne i ordynarne. Mam wątpliwości czy te w odpowiednich miejscach są wynikiem zamierzonego efektu, świadomości autorki czy też to zwyczajny przypadek.

Iza Kuna jest postacią znaną i lubianą. Jak zaznaczyłam na początku nasz show biznes jest tak mały, że można ją często zobaczyć w głównych czy choćby na plakatach reklamujących. Wiadomo film musi się zwrócić i najlepiej jak jeszcze pozwoli na sobie zarobić. To samo tyczy się wydawnictwa. Ono też musi zarabiać by opłacać swoich pracowników i mieć fundusze na kolejne pozycje w swojej ofercie. Tenże wniosek prowadzi do pytania: Czy gdyby Iza Kuna nazywała się Halina Kowalska i była spełnioną panią domu to wydawnictwo równie chętnie wprowadziłoby na rynek „Klarę”? Moim zdaniem nie.
To ostatni gwóźdź wbity przeze mnie do trumny tej książki.

Dzisiaj przeczytałam opinie, że nie ma książek całkowicie złych i o każdej można powiedzieć coś dobrego. Więc siedzę i mylę, aż para się unosi nade mną z tego wysiłku. Owszem mogłabym powiedzieć, że ładna okładka, że dobra czcionka do czytania. Ale czy to Was-potencjalnych kupujących naprawdę obchodzi? Nie, bo dla tych powodów nie wydacie swoich 30 zł.
Więc myślę dalej...
I nagle zamiast pary pojawia się świecąca żarówka zupełnie jak na starych bajkach Disneya.
Mam!
Książka to dobry prototyp scenariusza spektaklu teatralnego. Wtedy to ma jakąś rację bytu, bo widz wiele sobie dopowiedzieć może. Przy dobrej obsadzie byłabym skłonna zapłacić za bilet i porównać swoje wrażenia. Jednak teatr to zupełnie inna bajka, więc żaden to plus, choć może impuls do czegoś lepszego.
Książkę odradzam a pani Izie proponuję spotkanie z Marcinem Szczygielskim. Moim zdaniem jest on jednym z najlepszych polskich pisarzy posługujących się pastiszem. Do tego też świetnie przeniósł swojego „Berka” z kart książki na deski jednego ze stołecznych teatrów.

6 komentarzy:

Edyta pisze...

hmm, właśnie tak czytam recenzje tej książki i wiem, że na pewno bym jej nie kupiła. Jak będzie okazja to przeczytam. Do tego nie lubię jak nagle aktorzy czy inni celebryci dodatkowo piszą książki. Jakby mało im było...

Beata Woźniak pisze...

świetna recenzja:)

Joanna Suwiczak pisze...

Ciekawa co taka aktorka napisała. Była zaskoczona gdy się o tym dowiedziałam, ale na razie nie mam "Klary" w planach.

papierowa latarnia pisze...

jakoś z rezerwą pod chodzę do książek wydawanych przez tzw. "gwiazdy" i dobrze, że napisalas taka uczciwa recenzje no bo coz, 30zł to mnostwo pieniedzy a niestety opisy na okladkach mijaja sie z rzeczywistoscia a i aktor/piosenkarz/celebryta tez nie zawsze jest automatycznie pisarzem :P

marpil pisze...

Wczoraj wzięłam do łapek, zagłębiłam się i dotarłam do strony 32 wynurzając się i łapiąc powietrze! Co za bełkot!!!!! Co za grafomania!!!! Brrrrr.....

Nivejka pisze...

Ufffffffff... a już myślałam, że tylko mnie się nie podobało. Zresztą... nie doczytałam do końca. Zgubiłam się gdzieś w połowie i jakoś nie miałam ochoty się szukać;)
Pozdrawiam :)