sobota, 31 marca 2012


Obejrzany w nocy, czyli o najlepszej możliwej porze - wszak to thriller erotyczny.
Dobre aktorstwo połączone z ciekawym scenariuszem. Nie od początku wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Jakaś para, jakas ekskluzywna prostytutka, zdrada, która przeradza się obsesję. To film o samotności w pięknych, dużych i sterylnych domach.
Jeśli jest dobra historia to nie potrzeba wielu plenerów, nie potrzeba robić stucznych tłumów. Wystarczy 3 głónych aktorów i kilku pobocznych - tak się właśnie stało tutaj.
Julian Moore to już marka sama w sobie. swoją klasę udowodniła dla mnie w "Samotnym mężczyźnie" Forda. Liam Neeson - cóż, nie zdarzyło mi się oglądać filmu z tym aktorem, który by mi się nie podobał (co też jest wystarczającym powodem by w końcu podnieść swoje cztery litery i wybrać się do kina na "Przetrwanie"). W końcu choć nie na końcu -jeśli chodzi o rolę w filmie - Amanda Seyfried. Z zaciekawieniem przyglądam się karierze tej młodej aktorki. Jest wiarygodna jako podlotek w "Mamma Mia", współczesna wnuczka Julii w "Listach do Julii" i jako prostytutka - choć trzeba mieć na uwadze, że była luksusową, nie musiała stać na mrozie przez kilka godzin ani nic z tych rzeczy. Ładne ciało, niewinna mina i coś niepokojącego, niezidentyfikowanego w oczach.
Thriller erotyczny, więc musiały być momenty i były. Piękna i zmysłowa scena seksu, ale nie zdradzę między kim a kim.
Podobało mi się zakończenie - niejednoznaczne, właściwie każdy może je interpretować na swój sposób. Niezwykle subtelne, skupiające się na mimice aktorów i jednym przedmiocie.
Zdecydowanie polecam.


NAZYWAM SIĘ KHAN
Bollywood - długo, nudno, kiczowato.
Sprawdziło się tylko jedno, było długo. Poza tym dodałabym pięknie i wzruszająco, a także inteligentnie i zabawnie.
W tym filmie jest miszmasz tematyczny. Bohater cierpiący na zespół Aspergera, fryzjerka samotnie wychowująca syna, zawiłości rodzinne wszelakie, Ameryka po 11 września, różnice kulturowe i milion innych dodatkowych, a w tle oczywiście miłość.
Nie było kolorowych sukienek, dziwnych piosenek i jeszcze dziwniejszych tańców. Zachowano estetykę amerykańską, ale połączono ją znową jakością.
Tam się tak wiele dzieje, że ten film trzeba obejrzeć kilka razy by wyłapać choć połowę wątków i je przemyśleć. Były wnioski oczywiste, jak ten, że w dzisiejszych czasach wystarczy nam ciemniejsza karnacja skóry lub wyznanie, by oceniać inny i ferować nieprzychylne wyroki.
Kreacja Khana pod względem poruszania się w świecie jako chory była lekko ograniczona do kilku charakterystycznych ruchów i zachowań. Z drugiej jednak strony myślę sobie, że znaczna część widzów nie wie o tej chorobie, bo zwyczajnie nie miała z nią styczności. Wtedy nawet te "niewielkie" trudności nabierają zupełnie inne znaczenia.
Historia uczucia była tak piękna, że dopiero po kilku dniach uświadomiłam sobie jak przedstawienie jej odbiega od typowego kina. Nie było sceny łóżkowej, nie jestem sobie w stanie nawet przypomnieć jednego pocałunku. A mimo to udało im się pokazać wiele odcieni miłości.
Przyznam się też, że strasznie płakałam na tym filmie. Nie powiem jednak dlaczego, bo to kluczowe dla filmu (i nie mam na myśli zakończenia) i nie chciałabym Wam odbierać zaskoczenia, czy tez po prostu spojlerować.
Ten film nie daje prostych i jasnych odpowiedzi na pytania, choć po zakończeniu można wnioskować, że próbowano. Zostawia widza trochę rozchwianego, z wieloma dylematami i pytaniami odnoszącymi się do niego samego.
Polecam.

VOLVERAch ta Penelope! Nigdy nie wyglądała piękniej.
Nie lubię jej w amerykańskich produkcjach, drażni mnie jej akcent i coś mi po prostu nie gra. Za to w hiszpańskich filmach widać całą gamę umiejętności aktorskich. Tu też się nie zawiodłam, była fenomenalna.
Historia, która się snuje i właściwie nie do końca wiadomo jaki jest jej sens. Nie można przewidzieć końca, który po części zaskakuje, po części delikatnie wzrusza, choć może lepiej napisać, że (przynajmniej w moim przypadku) następuje takie współczucie, zrozumienie.
Nie ma tu pięknych krajobrazów, nie ma uwodzicielskiego zapachu z kuchni, nie ma też designerskich ubrań. Jest za to historia, która wciąga. Tych kilku mężczyz, którzy są pokazani przelotnie by nie posądzić reżysera o sfilmowanie fikcyjnej planety. Poza tym kobiety - piękne, silne i opanowane. Kochają sie i wspierają, choć czasem też i kłócą.
 Ci, którzy nie oglądali wczoraj niech koniecznie wypożyczą. Polecam po raz trzeci i ostatni dzisiaj. :-) 

3 komentarzy:

Lilithin pisze...

"Nazywam się Khan" zaskoczył mnie właśnie hollywoodzką estetyką, ale nie udało mu się uciec przed bollywoodzką naiwnością. Film jednak w przystępny sposób mówi o ważnych dziś sprawach.

Wioleta Sadowska pisze...

Nie oglądałam żadnego z przedstawionych filmów. Zainteresował mnie film "Chloe". Muszę go obejrzeć.

marichetti pisze...

A mnie przypadł do gustu "Kahn".. ;)