wtorek, 13 marca 2012



„Nikt tak nie potrafił zaczarować słuchaczy jak dziadek, gdy zmyślał niestworzone historie, lekko pochylony nad swoją laską i z ustami pełnymi snusu.
- Nie no... naprawdę, dziadku? – pytaliśmy ze zdziwieniem.
- Tacy, co to ino prawdę godoją, toż to ni warto ich słuchać – odpowiadał dziadek.”*

Tymi oto słowami szwedzki autor przygotowuje czytelnika na prawdziwą jazdę bez trzymanki, gdzie poziom abstrakcji sięga zenitu. Muszę przyznać, że już dawno tak się nie ubawiłam, ale od początku.

 Allan Karlsson to stulatek, którego znakiem rozpoznawczym są kapcie „pachnące” moczem. Poznajemy go dokładnie w dniu urodzin, których nie chce obchodzić, więc postanawia wyskoczyć przez okno domu starości. Zapoczątkowuje tym samym swoją – miejmy nadzieję nie ostatnią – niezwykła przygodę, podczas której poznaje całe spektrum równie barwnych osobowości. Gangster, który dostawał w więzieniu pełne czułości listy od mamy. Ruda Ślicznotka, która nieoficjalnie jest adopcyjną matką słonicy. Wieczny student, „prawie magister” na niezliczonej ilości kierunków. I wielu innych, ale tych już nie wymienię, by nie odbierać Wam przyjemności, jaka płynie z pierwszego wrażenia.
Teraźniejszość przeplatana jest z przeszłością, która również przyprawia o zawrót głowy. Przed zamieszkaniem w ośrodku Allan był piromanem-samoukiem, swoją karierę zaczął od wysadzenia własnego domu, a skończył wylegując się na Bali za pieniądze Mao Zedonga. W między czasie pił też ze Stalinem i Trumanem, odkrył tajemnicę budowy bomby atomowej i spędził trochę czasu w jednym z radzieckich łagrów.
W swoim życiu niepokorny staruszek miał tylko jedną zasadę, nie wierzył tym, którzy nie chcieli pić. Czy była właściwa, musicie sprawdzić sami.

 Jonas Jonasson napisał powieść niezwykłą. Przekracza w niej granice geograficzne, kulturowe i zdrowo-rozsądkowe, a przy tym niezmiernie bawi. Postacie odznaczają się wyrazistymi charakterami i nieodpartym urokiem, dzięki któremu czytelnik kibicuje im do samego końca. Czytałam z zapartym tchem, co rusz myśląc „Nie no, z tego już nie da się wybrnąć”, a Szwed pokazywał mi, że można i to jeszcze jak!
Wydarzenia są opisane tak realistycznie, że nie zdziwiłabym się gdyby młodzi czytelnicy przypisali je do wiedzy historycznej i przytoczyli je na jednym ze sprawdzianów lub przy odpowiedzi ustnej.

Humor, a raczej jego natężenie, może być tutaj mieczem obusiecznym. Z jednej strony bawi do łez, a z drugiej niekiedy przyćmiewa przesłanie, które moim zdaniem chciał podkreślić pisarz. Przy pierwszym i drugim spojrzeniu książka wydaję się być urokliwą wydmuszką, jak to się teraz modnie cytuje teraz Agnieszkę Holland.
Po głębszym zastanowieniu zaczęłam sobie zadawać pytanie „Dlaczego tak rzeczywiście nie mogłoby się stać?”. W końcu codzienność obfituje w absurdy wszelkiego rodzaju, o moim losie często decydują przypadkowe i zupełnie nie przygotowane do swojej pracy osoby. Pokazani są dziennikarze piszący, co im ślina na język przyniesie, bez żadnej obawy konsekwencji – bo przecież wszystko można zwalić na innych.
 Wreszcie ten śmiech i przymrużenie oka, jako najskuteczniejsza broń przed szarością i najgorszą z możliwych odmian starości, tą mentalną. Nie warto denerwować się rzeczami, na które nie mamy wpływu, lepiej iść z uśmiechem przez życie i być jedną z wielu kostek domina. Może wtedy świat będzie choć odrobinę lepszy.  :-)

PS. Należą się wielkie brawa dla wydawnictwa za piękną okładkę. Intryguje i w dobry sposób oddaje to, co jest zawarte w książce. Cieszę się, że nie poszli za francuskim przykładem i nie wybrali ośmieszającego starość zdjęcia.


*"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012

1 komentarzy:

Unknown pisze...

Okładka francuska z pewnością nie jest tak dobra jak nasza. Komuś chyba zabrakło nieco wyczucia :/
Co do książki, chętnie sięgnę w przyszłości :)