niedziela, 18 marca 2012



Każdy mol książkowy przynajmniej raz w życiu chciał napisać własną powieść. Czasem romans, czasem dramat, a czasem kryminał by dodać sobie odrobiny adrenaliny w życiu.  W najlepszym przypadku efekt prac wylądował na dnie głębokiej szuflady, w najgorszym wyściela dno wydawniczego kosza. Niezależnie od tego do której grupy się zaliczycie ( i czy w ogóle), pomocną dłoń wyciągnął do Was M. V. Llosa, który napisał „Listy do młodego pisarza”.

Jak nazwa wskazuje, forma jest epistolarna, skierowana do anonimowego czytelnika – zadanie identyfikacji zostało ułatwione. Za pomocą dzieł swoich kolegów po fachu i odniesień do codzienności (znakomita przypowieść o tasiemcu), Llosa wykłada o czasie, sposobie kreacji bohaterów, narracji, miejscu i innych związanych z warsztatem, dzięki którym biblioteczne półki nigdy nie będą puste.

Wg noblisty to bunt pcha człowieka do pisania, ten sprzeciw wobec otaczającego świata. Jednocześnie każdy z pisarzy czerpie, nie zawsze świadomie, z tej rzeczywistości. Szczególnie w przypadku relacji międzyludzkich praktycznie niemożliwe jest znalezienie tematu, które nie byłby wcześniej opisany lub na tyle oczywisty, że nikt nie chciałby podjąć się opisania go. Dopiero Llosa przekonuje, że to nie temat znaczy o wartości dzieła, ale wykonanie.

Pisarz nie jest tu człowiekiem spoufalającym się, nie będzie przyjazną duszą, której wyżalimy się, opowiemy o swoich porażkach i sukcesach. Nie bez powodu na początku użyłam słowa „wykład”. Llosa stoi na mównicy i tłumaczy, nie zawsze posługuje się przy tym zrozumiałym powszechnie językiem. Sama musiałam kilkakrotnie zajrzeć go słownika, gdyż nie rozumiałam sensu napisanego zdania.

Nie znajdziecie tu recepty, złotego środka na zostanie wielkim literatem, ulubieńcem milionów czytelników na całym świecie. Pozwoli za to uniknięcie podstawowych błędów albo w ogóle odwiedzie Was od pomysłu „rzucam wszystko i zostaję pisarzem”. Niektórzy z Was – Ci bez zamiarów rozrodczych – dzięki „Listom” spojrzą inaczej na książki, po przeczytaniu będą mogli dokładnie powiedzieć, czego oczekują od powieści i na jakiej tacy ma być to podane.

Podsumowując:
O sztuce słowa w sposób fachowy i humanistyczny, nie zapominając o tym, co najważniejsze – przyjemności.
Absolutnie wyjątkowy przewodnik  po literaturze i zawodzie pisarza.
Polecam

5 komentarzy:

Claudette pisze...

We mnie to pragnienie pisania wciąż gdzieś tkwi. Od dawna noszę w swej głowie pomysł na powieść, ale chyba jestem zbyt tchórzliwa, by się odważyć go zrealizować. Obawiam się też, że moja książka byłaby kalką cudzych stylów, czy lektur przeze mnie przeczytanych.

Sama chęć pisania moim zdaniem jednak nie zawsze musi rodzić się z buntu. Może wykluwać się z wielkiej pasji, jaką potencjalny autor darzy literaturę.

Llosy jeszcze nie znam. I coraz bardziej ciekawa jestem jego książek :)

czas-odnaleziony pisze...

Brzmi swietnie, na pewno przeczytam, poza tym uwielbiam Llose.

JuliaOrzech pisze...

Oj tak. Kto z nas uwielbiających czytać nie marzył kiedyś, że zobaczy swoją książkę na wystawie w księgarni. Ja przynajmniej myślę o tym sto razy dziennie. Jak na razie brak mi odwagi, żeby wyciągnąć swoje bazgroły z szuflady, ale z wielką ciekawością za to czytam wszelką literaturę "na temat". Na pewno sięgnę po Llose już nie długo. Pozdrawiam. Przy okazji gratuluję bardzo ciekawego bloga i zapraszam do mnie. http://juliaorzech.blogspot.com/

Unknown pisze...

Ja niestety (jeszcze) nie czuję w sobie potrzeby pisania, ale może zmieni się to po przeczytaniu tej książki :)

Alannada pisze...

Mam zamiar się zabrać do tej książki (lezy na półce i czeka swego czasu, który jest bardzo bliski)