piątek, 26 marca 2010

    Bywają takie dni, że chcemy uciec jak najdalej od miejsca, w którym jesteśmy. Uciec przede wszystkim od przytłaczających myśli. Ja w takich momentach lubię zając się czymś absolutnie błahym. W czasie swojego ostatniego „bezmózgowia” zaczytywałam się w książce „Moje rzymskie wakacje” Kristin Harmel, bo jak się lenić to najlepiej we Włoszech. Biorąc pod uwagę okres, w którym czytałam tą książkę spełniła ona moje wszystkie wymagania a nawet trochę je przewyższyła.

Fabuła jest prosta i bardzo przewidywalna, ale przecież nie chciałam się męczyć to narzekać na to nie będę. Choć większość akcji ma miejsce w Rzymie to powieść jest bardzo amerykańska, bo przecież od swoich korzeni nie ma ucieczki. Autorce jedynie udało się wychwycić, co niektóre zachowania Włochów i przedstawić je w sympatyczny i wesoły sposób. Także mamy tutaj oczywiście wszechobecnych i natrętnych lowelasów, miłość do strajków i oczywiście Jedzenia. We Włoszech Jedzenie zdecydowanie jest przez duże J i inaczej być nie może.
Bohaterowie nie różnią się niczym specjalnym od bohaterów innych przyjemnych romansów. Jak zawsze jest kontrast między draniem, który wykorzystuje a tym dobrym, którego nie zauważamy. Do tego szczypta przyjaciół, duża łyżka problemów rodzinnych i 300 stron pojawia się bez problemu. Miłym akcentem na koniec są przepisy kulinarne. Autorka była tak miła, że nawet napisała co bohaterzy pili do tego. Ten akcent kieruję szczególnie do Tuchy, bo nie sposób zapomnieć o jej włoskiej wariacji (na marginesie - Tucho moja droga, te przepisy o wiele bardziej przypominają moje Włochy i absolutnie nie są trudne za co autorce chwała).
Jak pewnie zauważyliście w tej recenzji nie opisuje swoich przemyśleń. Nie, dlatego, że tak książka ich nie dostarcza a jedynie nie zmusza do nich. To czy jakieś refleksje się pojawią czy nie zależy od czytelnika i tego, czego potrzebuje. Ja potrzebowałam chwili przyjemnego wytchnienia.
P.S. Proponuję równie patrzeć na to, kto projektował okładki bądź po prostu, kto jest autorem zdjęcia. Dzięki temu właśnie zabiegowi odkryłam profil na jednym z portali internetowych, gdzie są naprawdę świetne zdjęcia. Gdybyście mieli ochotę zobaczyć to zapraszam na ten adres.

4 komentarzy:

Tucha pisze...

Miss Jacobs! Jesteś cudowna:D :)
Dziękuję Ci za ten akcent. Przyznaję, czekałam z niecierpliwością kiedy napiszesz recenzję tej książki :) Chcę już ją mieć na półce!
Pozdrawiam gorąco!

Unknown pisze...

Tucho,
Jak zwykle cała przyjemność po mojej stronie :-). Miło widzieć, że niektórym tak niewiele potrzeba do szczęśćia :-).
Myślę, że Ci się spodoba. Pozycja warta przeczytania choć jak dla mnie tylko podczas szczególnego nastroju, który już minął.
Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

czemu ja zawsze muszę wpaść na jakąś Twoją recenzję i potem chorować na książkę, no jak rany, powodujesz, że w moim domu powstają sterty książek czekających w kolejce na swoją kolej. :)

tą też sobie sprawię.

Anonimowy pisze...

Ja właśnie ją kończę, na początku nie wciągnęła mnie, ale obiecałam sobie że ją skończę i teraz naprawdę mnie wciągnęła.