piątek, 5 marca 2010

  Nie powiem by kultura picia mnie fascynowała, choć widzę w niej jakąś magie, jeśli alkohol spożywany jest w ilościach zdrowego rozsądku. Sama czasem lubię iść do baru ze znajomymi i napić się dobrego drinka. Jeszcze bardziej lubię poznawać nowych ludzi, szczególnym uwielbieniem darzę tych dobrych. Zatem sami widzicie, że nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która w tytule łączy 2 rzeczy, które bardzo lubię.
Książka jest w dużej mierze autobiograficzna, choć sporo w niej również zdawkowych części biografii bywalców owego baru. Ponieważ pisał ją laureat Pulitzera, jest to dzieło na naprawdę wysokim poziomie, choć nie jestem zwolenniczką kierowania się nagrodami to jednak widać po książce, że nagroda była zasłużona. To piękna historia dorastania, spełniania się jako mężczyzna, czerpania wzorców od innych, bezinteresownej pomocy. Historia chłopca nie posiadającego jednego ojca, lecz całą masę a dokładnie wszystkich bywalców jednego z barów, w którym pracował jego wujek. Autor w piękny sposób pokazuje swoją drogę do zdobycia szacunku wśród mężczyzn. Jeśli myślicie, że bywalcy byli pijakami to się mylicie. Owszem upijali się niekiedy, mieli swoje wady, ale wiele zalet a przede wszystkim mieli serce, które okazali temu chłopcu a potem wspierali go w drodze do stania się pełnoprawnym mężczyzną. J.R pokazuje w małych kroczkach jak ważne jest dla chłopca akceptacja innych mężczyzn, podziw a przede wszystkim to „coś”, czym każdy mężczyzna musi się wykazać by być pełnoprawnym członkiem męskiej społeczności.
To również historia miłości do książek, zaszczepiona przez matkę, podtrzymana przez dziadkową piwnice a w końcu rozkwitająca przez pewnych księgarzy, prawdziwych miłośników literatury. Nie tylko pozwolili wykształcić gust wówczas już młodzieńcowi, ale przede wszystkim wskazali kierunek, którym naprawdę chciał podążać i pomogli mu przemierzyć tą drogę. Drogę z małego miasteczka, domu z wiecznymi problemami finansowymi do studenta jednego z najlepszych uniwersytetów amerykańskich Yale. J.R. nie stroni również od przygód miłosnych, w końcu to też jeden z powodów, dla których ludzie chodzą do baru. Podoba mi się sposób, w jaki opisał zdradzającą go dziewczynę. A zrobił to uwierzcie z dużą klasą. Mógłby ją obsmarować najgorszymi epitetami jednak nie zrobił tego. Pewnie teraz dziewczyna pluje sobie w twarz, że zostawiła takiego faceta. Ja przynajmniej bym to na jej miejscu teraz robiła.
Ta książka jest tak wielowymiarowa, że musiałabym chyba spędzić kilka nocy by wszystko opisać. Każdy w niej znajdzie bez wątpienia wiele dobrego dla siebie i jeszcze obdaruje pozostałych.
Jedną z największych chyba zalet książki jest jej prawdziwość. Ponieważ bywalcy baru odgrywają główną role w książce J.R dawał im swoje maszynopisy. Większość wymienionych w książce miała wpływ na jej formę i bynajmniej nie koloryzowali swoich osobowości i przedstawiają się tak jak się nazywają, nie wymyślają fikcyjnych imion czy przezwisk. Kolejnym miłym akcentem jest fakt, iż bar pełniący tło rozgrywającej się akcji nazywa się „Dickens”. Tak właśnie, od tego Dickens’a.
W książce znajdziecie wszystkie powody, dla których ludzie chodzą do baru.
„ Chodziliśmy tam zawsze, gdy czegoś nam brakowało. Oczywiście chodziliśmy tam, gdy chcieliśmy się napić, gdy byliśmy głodni albo śmiertelnie zmęczeni. Chodziliśmy tam, żeby się cieszyć, kiedy byliśmy szczęśliwi, albo żeby się smucić, gdy byliśmy smutni. Chodziliśmy tam po ślubach i pogrzebach, żeby ukoić nerwy, lub przed uroczystościami, by wypić szybko dla kurażu. Chodziliśmy tam, gdy nie wiedzieliśmy, czego nam trzeba, z nadzieją, że ktoś nam podpowie. Chodziliśmy tam w poszukiwaniu miłości, seksu, kłopotów albo kogoś, kto znikł z naszego życia, bo byliśmy pewni, że prędzej czy później tam wróci. Przede wszystkim chodziliśmy tam wtedy, gdy chcieliśmy żeby ktoś nas znalazł”.*
 

P.S. Zajrzyjcie również na stronę www książki, gdzie widnieją m.in. zdjęcia autora jako małego JR. Można ściągnąć również prolog książki czytany przez samego autora, bądź po prostu przeczytać go.
To dopiero początek roku, a ja już wiem, że to będzie jedna z najlepszych książek przeze mnie przeczytanych właśnie w tym roku.

Polecam ogromnie. Nie zwlekajcie zbyt długo z pędzeniem do księgarń czy bibliotek. Naprawdę warto to zrobić! 

 

*"Bar dobrych ludzi" J.R. Moehringer, wyd. Sonia Draga, str. 11

15 komentarzy:

Anhelli pisze...

Skoro tak twierdzisz... poszukam jej u siebie :)Bardzo esencjalnie napisana notatka. Myślałaś kiedyś, aby pisać felietony do prasy?

pozdrawiam serdecznie :)

Unknown pisze...

Anhelli,
Jestem pewna, że się niezawiedziec :-).
Co do felietonów. Hmm planuję wybrać się na dziennikarstwo jako uzupełnienie moich studiów. Bardziej marzyło mi się pisanie recenzji książek, ale felietony też nie są złe. Jednak wątpie by ktokolwiek zechciał mnie zatrudnić, tak więc wszystko pozostaje w strefie pobożnych marzeń.

Jolanta Chrostowska-Sufa pisze...

Marzenia są po to, by je realizować. W końcu, jak wyczytałam z Twojej recenzji, bohaterowi to się udało. :-) A pisanie recenzji można połączyć z pisaniem felietonów.

Zaciekawiłaś mnie tą książką. Oj, bardzo.

Unknown pisze...

Jolanto,
Owszem można jak najbardziej. Myśle, że bohaterowi udało się więcej niż kiedykolwiek sam marzył i to jest zasługa m.in własnie bywalców Dickens'a.
Felietony i recenzje można połączyć to prawda, ale do tego długa droga jeszcze przede mną. Zakładając, że kiedyś faktycznie nią podąże i ktoś będzie chciał to czytać :-). Na razie zadowalam się blogiem, co jest satysfakcjonujące dla mnie na chwile obecną..
Pozdrawiam serdecznie :-)

Agnes pisze...

Oj, zachęciłaś, zachęciłaś. Poszukam. A na razie do schowka.

NERUDA pisze...

Po takiej recenzji na pewno nie przejdę obojętnie obok tej ksiażki. A nawet wręcz przeciwnie w najbliższych dnaich postaram się ją nabyć a przedewszystki przeczytać. Bo jestem bardzo ciekawa tej książki.
pozdrawim Beata :)
PS. Zgadzam się z moimi poprzedniczkami. Powinnaś pomyśleć o pisaniu dla prasy.

Edyta pisze...

cudowna recenzja :) jeju, zawsze tak piszesz, że chce się od razu czytać :) bardzo to lubię.

Tucha pisze...

Już zarezerwowałam sobie w bibliotece :) .
Bar, wspólny drink to w końcu studentom tematy nie obce, z miłą ochotą się skuszę!

Vi pisze...

Miss Jacobs i mnie zachęciłaś, i to bardzo, zapisuję na liście :). A na stronę książki weszłam i przyznać tylko muszę, że oryginalna okładka jakoś bardziej oddaje to co opisałaś. Ta polska kojarzy się z barem, jako miejscem krzeseł, stołów, pustych miejsc ... a oryginalna ma w sobie duszę tego chłopca.
Jednak udało Ci się tak to wszystko pięknie opisać, że okładka nie jest w stanie mnie zniechęcić :)
Pozdrawiam serdecznie.

Unknown pisze...

Bardzo dziękuje za tyle pochlebnych słów o mojej recenzji :-). Ciesze się, że Wam się podoba.

Tucho,
Osobiście myślę, że wielu studentów jest mistrzami w przesiadywaniu w barach. Co niektórzy zapewne więcej przebywają w barach niż na uczelni. Ale przecież czego wymagać od studentów :-).

Virginio79,
Przyznaje Ci całkowitą racje, jeśli chodzi o okładkę. Oryginalna o wiele lepiej odnosi się do treści zawartej w książce, co zapewne jest dużą zasługą autora i jego pieczy nad tym. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.

Pozdrawiam Was wszystkie bardzo serdecznie. :-)

Lirael pisze...

Bardzo zachęcająco przedstawiłaś tę książkę. Dziękuję, dołączam do listy planowanych lektur. Z moich obserwacji wynika, że "Pulitzery" raczej rzadko rozczarowują :)

neta pisze...

Do tej pory ta książka przyciągała mnie okładką i tytułem, i nie do końca zastanawiałam się nad tym co jest w środku. Ale po Twojej recenzji polska okładka wydaje mi się zbyt zimna do przedstawionej treści. Oryginalna oprawa i tytuł kuszą zdecydowanie mocniej!

Anhelli pisze...

Uważaj! Nic mnie bardziej nie irytuje, jak udawana skromność...

pozdrawiam serdecznie ;]

Unknown pisze...

Ah Anhelli,
Gdybym ja jeszcze miała co udawać ? Jak ja ani skromna nie jestem, ani zdolna :-). Wszystko co tutaj piszę, piszę na tzw. czuja. Jeśli mi wychodzi to ciesze się niezmiernie.
Pozdrawiam również :-)

Anhelli pisze...

Ciesz się, ciesz..! Oto przecież chodzi.

pozdrawiam serdecznie :)