piątek, 2 kwietnia 2010


       Święta coraz większymi krokami się do Nas zbliżają. Jak zawsze przy takich okazjach bądź podobnych życzymy sobie dużo szczęścia. Miło prawda? Tylko pytanie brzmi, czym jest to owe szczęście. Czy są to pieniądze, a może miłość bądź zdrowie? To pytanie trapi wielu „szczęśliwców”, jeden z nich postanowił rozwiać wątpliwości i wybrał się w podróż do najszczęśliwszych i najsmutniejszych miejsc na kuli ziemskiej. 
Książka zaskakuje od samego początku. Po pierwsze pomysł. Niby banalny, w końcu jest cała masa rozpraw naukowych a jednak przyciąga. Nie można nie zwrócić uwagi w księgarni, przecież właśnie szczęścia chcemy. Po drugie kraje, które odwiedza. Jak pewnie większość z Was, wyobrażam sobie raj jako tropikalną wyspę, gdzie mogę pić drinki z palemką podawane najlepiej przez jakiś przystojniaków. Kąpię się w słońcu, odpoczywam pod palmami, z których od czasu do czasu spadają kokosy i tak dalej... Właśnie w takich miejscach myślę, że „mogłabym tam zamieszkać na zawsze”. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że jednym z najszczęśliwszych krajów świata jest... Islandia. Tak Islandia, dobrze przeczytaliście. Dokładnie tam gdzie jest zimno, większość czasu jest ciemno niezależnie od pory dnia. Nie są to żadne mrzonki tylko wynik na podstawie długotrwałych badań w Instytucie Szczęścia mieszczącym się w Holandii.
Eric Weiner nie jest typowym turystą. Nie przesiaduje nad hotelowymi basenami, omija atrakcje turystyczne. Swoją uwagę skupia na ludziach, stałych mieszkańcach, często przybyłych tam w celu poszukiwania szczęścia ( idealna grupa badawcza dla Niego). W fantastyczny sposób łączy swoje opowieści i spostrzeżenia z naukowymi faktami. Książka jest bogata w przykłady z różnych eksperymentów jak i odniesienia do filozofii, ( które to nawet mnie przyjemnie się czytało). Z każdej strony bije niesamowite poczucie humoru autora. Mnie najbardziej rozbawił porównując jednego z mieszkańców Islandii do „Opalonego Pingwina”. Podobało mi się również to, że Eric nie napisał książki typowo naukowej. Razem z nim mogłam powoli odgadywać, co danym mieszkańcom przynosi szczęście i co jest dla nich ważne. Pisarz świetnie też przelał na papier swoje niejednokrotne zdziwienia, co powoduje, że książka staje się bardzo ludzka tak po prostu. 

Po raz kolejny widzimy też, że piękno wcale nie musi być oczywiste. Każdy kraj ( no dobra większość), ma coś do zaoferowania trzeba chcieć to dostrzec, zetrzeć warte kurzu. Autor dzieli się całą masą swoich spostrzeżeń i wszelakich teorii. Ta niesamowita przygoda nie udałaby się bez jednej podstawowej cechy, którą Eric posiada... miłości do ludzi. Dzięki tejże miłości tworzy ciekawe a zarazem prawdziwe portrety obywateli krajów, które zwiedził. Nie upiększą, ale też nie demonizuje. Książka nie odpowie Wam na pytanie czymże jest owe szczęście. Pomoże jednak odkryć różne drogi i przystanki, które do niego prowadzą. Od Was tylko zależy czy zechcecie z tej pomocy skorzystać i zastanowić się nad tym, co Wam daje szczęście. Minus jest tylko jeden. Nie mogłam przejść obok niego za sprawą mojej mamy. Otóż moja mama nie potrafi czytać książki bez ołówka w ręku w celu drobnych korekt. Niestety w przypadku tej książki trudno mówić o drobnej korekcie. Lektura opiewa w całą MASĘ błędów gramatycznych i nie tylko. Przy niektórych błędach szanowna Matrona stawiała nawet wykrzykniki, co oznacza sporą irytację. Niekiedy widziałam też „ sprawdź słownik języka polskiego pod red... „. Pani korektor przydałoby się za to niezłe lanie, a sama książka jest ewidentnie do poprawy pod tym względem.
 Pomimo tego: POLECAM OGROMNIE. FANTASTYCZNA KSIĄŻKA.


P.S. Za zwrócenie na nią uwagi dziękuje mojej przyjaciółce Kasi. Czasem nawet na coś się przydajesz Kochana. :-)

5 komentarzy:

She pisze...

Cieszę się, że chociaż raz ja przydałam się na coś Tobie, przy tych wszystkich książkach, do których podchodziłam niechętnie, a które później okazywały sie lepsze niż można było założyć, tak jak mówiłaś. Ale na kryminały się nie skuszę, nie licz na to. No może na trylogie Larsona, ale to w drodze wyjątku. Za to na Stepa i Edwarda zawsze i w każdej formie :)
A książka choć tak, jak zauważyłyście z szanowną Rodzicielką idealna technicznie nie jest, to ja jej wybaczam, ja ją rozgrzeszam, bo merytorycznie jest ciepłym kominkiem dla serca :)
Całuję.

Tucha pisze...

Moje zamiłowanie do geografii jest bliskie zeru więc pewnie nie sięgnęłabym po tę książkę, ale piszesz w tak ciekawy sposób, że przy okazji się skuszę i strasznie podoba mi się okładka, od tego człowieka jak od autora bije miłość do ludzi!

Anhelli pisze...

Nawet, nawet... Coś nowego. Warto się przyjrzeć, tylko czy moje wrodzone krytykanctwo nie uwypukli skrywanych głęboko pragnień o podróżowaniu i najzwyczajniej w świecie nie zacznę temu panu zazdrościć? Jak się przed tym ustrzec?

pozdrawiam serdecznie :)

Unknown pisze...

Tucho,
Z geografią ma to niewiele wspólnego w tym potocznym znaczeniu. Położenie niewątpliwie jest ważne dla szczęścia człowieka, ale nie ma tutaj żadnych szkolnych wiadomości. Tytuł może zmylić. Okładka zapewnia dobry humor na cały dzień, nie można się nie uśmiechać, gdy się na nią patrzy.

Anhelli,
Ja z każdą stroną zazdrościłam temu panu coraz bardziej. Może nie samych podróży, bo te wolałabym odbywać w innych kierunkach świata ale tej wnikliwości w studiowaniu natury społeczeństw. Swoją drogą problem właśnie zazdrości jest omawiany, stosunek poszczególnych narodów do tego i jak to wpływa na szczęście człowieka.
Najlepiej po prostu cieszyć się szczęściem i doświadczeniem innych, przez co o wiele łatwiej z tego korzystać by i nasze życie było pełniejsze, a co za tym idzie szczęśliwsze.

bsmietanka pisze...

No proszę kultura krajów, zwyczaje, podróże, niebanalny pomysł i podróże w jednym, wniosek - muszę przeczytać ;)