poniedziałek, 13 sierpnia 2012

W karierze każdego mola książkowego zdarzają się lektury, których sensu napisania i wydania nie potrafi zrozumieć, mimo najszczerszych chęci nie potrafi znaleźć racjonalnego uzasadnienia tego faktu. Z przykrością muszę stwierdzić, że tak było w przypadku książki Davida Whitehouse’a pt. „Łóżko”.

Pewnego razu z niewiadomych przyczyn Malcolm Ede postanawia się położyć do łóżka i już nigdy z niego nie wstać. Tym samy jest niczym Słońce przyciągające ku sobie pozostałe planety – w tym przypadku pozostałych członków rodziny, trzyma je w ryzach i nie pozwala zboczyć z obranego już toru.
Z każdym dniem Mal waży coraz więcej, co powoduje, że wykonywanie podstawowych czynności przychodzi mu w z trudem. Po pewnym czasie staje się to wręcz niemożliwe i tym samym Mal staje się żywym warzywem, które jest całkowicie zależne od innych.

Całą historię poznajemy z perspektywy brata, którego imienia większość nie potrafi wymienić, znajomość nazwiska jest przypadkiem i wynikiem logicznego rozumowania – wszak dwóch synów tego samego ojca w większości przypadków jednakowo dziedziny nazwisko. Ta sytuacja nie powinna dziwić, bowiem nieustanne wylegiwanie się w łóżku wydaje się o wiele ciekawsze niż charakter narratora. Bez wyższego wykształcenia, bez ambicji na przyszłość, rzeźnik jakich wielu.

Pozostali bohaterowie wcale a wcale nie wydają się być lepsi. Matka marząca o zbawieniu światy, który zaczyna i kończy się na jej „jedynym” synu – Malu. Ojciec żyjący w przeszłości, mający tendencję do milczenia oraz zamykania się na strychu, każda dłuższa wypowiedź jest traktowana jako wyjątek i odstępstwo od normy. Wreszcie Lou, była dziewczyna Malcolma z czasów normalnego życia, niepewna siebie, skrzywdzona przez matkę i przez to usilnie trzymająca się w swoich myślach chwil, w których była szczęśliwa.

Ponieważ życie Mala każdego dnia wygląda tak samo, przebiega wg tego samego planu dnia, ciężko jest umiejscowić opisywane wydarzenia w konkretnym przedziale czasowym i jeszcze trudniej je zapamiętać w tej konfiguracji. Nie pomaga też fakt, że narracja jest chaotyczna, czasami wręcz nie wiedziałam o jakim okresie mowa. Jeśli zaś chodzi o treść od strony merytorycznej to bardziej są to wynurzenia oszukanego i zawiedzionego przez los człowieka niż obiektywna ocena z perspektywy czasowej.

Brak zmiennego tempa akcji i narracji, nie występujące przewroty zmieniające sposób myślenia powodują, że czytanie staje się nużące, a nawet usypiające. Dodatkowo po raz pierwszy w swoim życiu czułam, że z książki emanuje po prostu złą energia. Czułam znaczącą niechęć na myśl o lekturze, a przecież nie powinna mi ona sprawić najmniejszych trudności – pod względem gabarytowym nie można jej nawet nazwać powieścią, co najwyżej opowiastką. Po odłożeniu na nocny stolik byłam zmęczona zarówno psychicznie jak i fizycznie.

Bardzo chciałabym znaleźć powód dla którego czas poświęcony na czytanie nie byłby marnotrawstwem. Nie było takiego. Niestety dla autora, ale książek traktujących o relacjach międzyludzkich oraz problemach rodzinnych jest obecnie wiele na rynku, bez trudu można więc wskazać lepsze.

2 komentarzy:

tola pisze...

zła energia z książki? to faktycznie coś dziwnego. mnie fabuła zaciekawiła, ale ciągle trafiam na niezbyt pozytywne recenzje. na razie poczekam z czytaniem ;)

M. pisze...

Miałam dokładnie takie same odczucia kiedy czytałam tę książkę, nie wiem co w niej jest takiego odpychającego, ale to chyba irracjonalny charakter wyboru, którego dokonuje Malcolm...