poniedziałek, 15 sierpnia 2011


    Wyobraź sobie, że na Ziemi pozostaje tylko jeden kontynent – Ameryka Północna, a kraje takie jak Hiszpania czy Japonia poznać można już jedynie z ksiąg historycznych. Już ta wizja jest przerażająca, tymczasem w tamtejszym świecie panuje wirus śmierci, swoje żniwo zbiera, gdy mieszkańcy są za młodzi na śmierć, kiedy mają zaledwie 20-25 lat. Ponieważ nie ma zgody na tak bezsensowne zgony w setkach laboratoriów nieustannie trwają prace nad znalezieniem antidotum. Nikogo nie dziwią bogacze, którzy kupują młode dziewczęta i tworzą haremy, których zadaniem jest wydanie na świat jak największej ilości potomków. W jednym z takich domów żyją Cecily, Rhine i Jenna, siostry z przypadku, złączone więzłem małżeńskim z małomównym Lindenem. Każda z nich na swój sposób próbuje się dostosować do nowej rzeczywistości. Czy jednak można pogodzić się z rolą kanarka w złotej klatce, czy można zapomnieć o wolności, którą się utraciło? Odpowiedź na te i inne pytania znajdziecie w książce Laurem DeStefano pt. „Atrofia”. 
    Pisarka przedstawia czytelnikowi świat, w który jest wstanie uwierzyć, który wydaje mu się namacalny i którego poszczególne elementy może zaobserwować wokół siebie. Bohaterowie stają się Nam bliscy, czasem denerwują, czasem wzbudzają lęk – w przypadku każdego z nich zastanawiamy się jak sami postąpilibyśmy, współczujemy im. Ważnym zabiegiem jest przeciwstawienie postaci, jedne zdążyły zaznać rodzicielskiego ciepła, możliwości stanowienia o sobie samym, drugie zaś od urodzenia wychowane są jakby w inkubatorze, są odżywiani, dzięki czemu ich organy rozwijają się, ponieważ nie znają innego życia – doświadczeń tych pierwszych godzą się na swój los, a nawet uważają go za normalny. 
    Niestety strona techniczna nie dorównuje emocjonalnej. Charakterystyka postaci jest niezwykle oszczędna, poza główną bohaterką, która dzieli się z czytelnikiem swoimi wspomnieniami, nie sposób zrozumieć w pełni motywów, które kierują ich zachowaniem. Gabriel – postać na swój sposób kluczowa dla rozwoju akcji, jest jak nierozwiązana zagadka, nie wiemy o nim praktycznie nic i nie widać też chęci autorki by to się zmieniło. Moim zdaniem wiele sytuacji, stosunków, jakie panowały między bohaterami było jedynie pobożnym życzeniem autorki lub też założeniem, niestety nie potrafiła tego umiejętnie wykreować, a przecież czytelnik to nie idiota, nie oczekuje konstrukcji cepa. 
    Z tyłu okładki napisano, że obok okrucieństwa znajdziemy również miłość/romans. Cóż, można to skomentować krótkim zdaniem: jaki świat, taka miłość. Ten wątek w ogóle do mnie nie przemówił, a nawet miałam problemy ze znalezieniem go.
    Lauren DeStefano wbrew pozorom nie wykreowała też nowego świata, jedynie od już istniejącego odjęła całe piękno, jakim jest otaczająca nas różnorodność. Przedstawiła swoją wizję, być może jest to jej wyraz strachu przed nieustanną ingerencją genetyczną. Wszystko wydaje się realne nie dlatego, że autorka posiada dar przekonywana, lecz dlatego, że uderza w odwieczne obawy, przelewa na papier to, co wielu ma w głowach, wykorzystując do tego fikcję literacką.

4 komentarzy:

Unknown pisze...

Czytałam ją niedawno i zrobiła na mnie pioronujące wrażenie! Świetna recenzja :D

Pozdrawiam!

Cyrysia pisze...

Dużo osób zachwala te książkę, ty także, więc chyba muszę sama ja poznać osobiście i się przekonać czy masz racje.
Pozdrawiam.

Klaudyna Maciąg pisze...

Postać Gabriela wydaje mi się kompletnie niedopracowana, mało wyrazista i nudna. Masz rację, ciężko zrozumieć motywy postaci tak kiepsko wykreowanej... Ale nie zgadzam się, że tylko główna bohaterka daje się dogłębnie poznać. Tzn. owszem, opisy pozostałych postaci są raczej oszczędne, ale mnie wszelkie niedopowiedzenia w tej powieści urzekały najbardziej. Lubię, kiedy wyobraźnia czytelnika zostaje w ten sposób pobudzana :)

Unknown pisze...

Catalino,
Niestety, ja nie mogę podzielić Twoich odczuć, ale dziękuję za komplement.

Cyrysiu,
Ja jestem daleka od zachwalania. Nie jest to najgorsza książka, jaką czytałam w życiu, nawet ma kilka plusów... Ale znajdziesz milion lepszych od niej.

Klaudyno,
Ja nie mam nic przeciwko niedopowiedzeniom w momencie, gdy autor daje wskazówki, próbuje delikatnie insynuować etc. Jednak tutaj moim zdaniem wiele wątków zostało pominiętych. Samo napisanie, że dziewczęta się przyjaźnią w momencie, gdy nie widać tego w czynach (szczególnie w relacji Cecily-Rhine) to za mało. Żeby insynuować trzeba mieć na czym, tu tego nie znalazłam. Nie zaprzeczam jednak, że w pewien sposób postacie były mi bliskie – najprawdopodobniej dlatego, że moja własna wyobraźnia miała pole do popisu, wyobrażałam sobie, co sama zrobiłabym na ich miejscu etc.

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarze. :)