wtorek, 16 sierpnia 2011


    Istnieją rzeczy i zjawiska, które uważamy za naturalne i oczywiste, są jak powietrze –niezauważalne. Jednak dzięki spojrzeniu innej osoby możemy na nowo dostrzec w nich magię. Tak tez się stało dzięki „Czarnemu Pryzmatowi” Brenta Weeksa.
    Pisarz roztacza przed Czytelnikami wizję krain, gdzie zamiast różdżki i zaklęć używa się światła i kolorów. Krzesiciele, bo tak nazywają się tamtejsi magicy, muszą urodzić się z darem, a ilość kolorów, z których potrafią krzesać wyznacza ich status społeczny. Najpotężniejszym z nich jest Gavin Guile, Pryzmat Siedmiu Satrapii, ogranicza go jedynie czas, bowiem długość życia Pryzmata zawsze wynosi wielokrotność siódemki. Jak przystało na prawdziwego władcę jest inteligentny, pełny brawury, niesamowicie przystojny i jednocześnie arogancki – mieszkanka działająca na kobiety niczym lep na muchy, zaś dla mężczyzn stanowiąca wzór do naśladowania. Jedną z jego dawnych adoratorek jest Karris. Piękna czarnogwardzistka, członkini straży, której zadaniem jest chronić Gavina (zazwyczaj przed nim samym, a raczej jego pomysłami). Jej uroda porównywalna jest z żalem i bólem, jaki nosi w swoim sercu. Do kogo lub czego? Tę i inne zagadki związane z bohaterami musicie rozwiązać już sami. 
    Brent Weeks na podwalinach doczesności zbudował świat niekonwencjonalny, którego uczestnikami chcemy być niemal od samego początku. Podobało mi się, że zamiast wielkiego wykładu na temat Siedmiu Satrapii i zwyczajów w niech panujących, autor stopniowo wtajemnicza czytelnika, wiele spraw wychodzi w przysłowiowym praniu. Przedstawiono tu zarówno okresy spokoju jak i wojny. Na kartach powieści kreślone są nastroje nie tylko głównych bohaterów, ale też i tych zwykłych, postronnych, których twarzy nigdy nie poznamy, opisany jest ich strach, niepewność swoich losów, nienawiść jaką często czują do swoich zarządców. 
    Główni bohaterowie – niejednoznaczni, przekonujący i niezwykle realni. Nie chcę jednak chylić czoła przed ich charakterystyką, bo umówmy się, że ponad 700 stron daje ogromne pole do popisu, ograniczeniem jest tutaj jedynie wyobraźnia (której autorowi zdecydowanie nie brakuje). 
    Podczas czytania nie ma mowy o nudzie. Brent Weeks umiejętnie żongluje wątkami, tworząc z tego potężnych rozmiarów roller coaster. Dużą część rozrywki zawdzięczamy tu niepewności, pisarz stale podsuwa nowe informacje (dot. bohaterów lub ogólnie pojętej sytuacji), które diametralnie zmieniają nasz punkt widzenia i powodują niekiedy ból głowy, pytania komu wierzyć. Rzadko, co jest naprawdę tym, czym się wydaje, że jest. Przyznam się, że zżyłam się z każdą postacią, często targały mną podobne uczucia, chciałam im pomóc, opatrzyć rany, innym zaś razem chciałam im powiedzieć do słuchu, że są skończonymi ****. 

Podsumowując:
    Kawał świetnej fantastyki, pełnej niezapowiedzianych zwrotów akcji i niesztampowych postaci. Porusza, bawi i powoduje ciarki na skórze. Czy można chcieć więcej?
Polecam.

3 komentarzy:

Aleksandra Świerczek pisze...

A powiem ci, że przeczytałam tą książkę, chociaż zrobiła na mnie nie najlepsze wrażenie. Niby była dobra - wszystko ładnie, ślicznie, pięknie - ale chyba nie byłam jeszcze gotowa na tego typu powieść.

Anonimowy pisze...

Nie za bardzo przepadam za fantastyką, nie wiem czy podołam ale spróbuję.

Shirkus pisze...

Książka wydaje się być ciekawa. Będę musiała dać o 'chcę przeczytać'. :)