poniedziałek, 5 lipca 2010

       Są w życiu takie historie, którym kibicuje się z całego serca. Czytając chce się krzyczeć do bohaterów, odczuwa się frustracje, ze nie można zmienić biegu wydarzeń, ostrzec. Tak właśnie czułam się czytając „ Zaklętych w czasie” Audrey Niffenegger.
Motyw podróży w czasie nie jest niczym nowatorskim a mimo to odnosi się wrażenie świeżości poprzez kontekst wykorzystania go. Niby jest on na pierwszym planie a jednak często pomija się jego znaczenie. W końcu, co może przyćmić miłość?
Co byłoby gdybyście podróżowali w czasie, np. do miejsca gdzie wychowuje się Wasza kilkuletnia – kilkunastoletnia ukochana połówka? Zabawność rodzinnych zmalałaby, to pewne. 10 letnia dziewczynka i 40 letni mężczyzna to niezbyt udany duet jeśli chodzi o parowanie. Nikt przecież nie dawał gwarancji na niezawodność podróżowania.
Gdy już znajdą się w czasie obustronnie rzeczywistym, jedno nic nie pamięta – jak na ironie to Henry, podróżujący.
„Zaklęci w czasie” to historia wbrew pozorom nadzwyczajnie zwyczajna, co wcale nie odejmuje jej uroku. Bohaterom towarzyszą obawy znane wszystkich zakochanym: strach, niepokój, zazdrość. Myśląc o przemieszczaniu się w czasie zwykle koncentrujemy się na marzeniach, jak wspaniale byłoby poznawać historie, przeżywać te fantastyczne chwile jeszcze raz i jeszcze raz. Jednak czy na pewno chcielibyśmy widzieć własną śmierć i cierpienie partnera? Czy na pewno chcielibyśmy nosić te i inne sekrety? Można mówić o tym, ale, po co. Przecież i tak nie przygotujemy jej na nasze odejście, nie odejmiemy bólu a tylko dodamy go i odbierzemy beztroskie chwile bezgranicznego szczęścia.
Przyznaje, że zdarzało mi się poczucie zagrożenia. Nie wiedziałam, który Henry jest tym podróżującym w czasie, a który jest tym, którego spokój się zaburza. Brzmi zagmatwanie prawda? Jednak to nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia, nawet, jeśli pojawiała się tam jakaś niespójność, w co wątpię. Chłonęłam każdą stronę powieści nie stroniąc od łez.
Autorka pokazuje Nam, że nigdy nie będzie dane nam przeżyć czegoś dwa razy. Dzięki niej docenia się „tu i teraz” a po przeczytaniu ma się ochotę przytulić do tego jednego, jedynego i powiedzieć: „Dziękuje, że jesteś” by chwile po tym skorzystać z pięknej pogody i np. ścigać się na rowerach albo też wybrać się na romantyczny piknik. Cokolwiek wybierzecie docenicie to 2 razy mocniej niż zazwyczaj.

2 komentarzy:

madziula pisze...

bardzo lubię tą książkę - w bardzo ciekawy sposób przedstawiona: miłość, tęsknota, bezradność wobec sił wyższych :)

Meme pisze...

Bardzo podoba mi się fabuła. Muszę przeczytać.