„Za moich czasów...” – To zdecydowanie najbardziej denerwujący początek, jakim raczą nas rodzice podczas swoich kazań. Na nic zdadzą się jednak moje obecne mamrotanie pod nosem, że ja dla swoich dzieci będę inna. To więcej niż pewne, że będę im mówić o czasie swojego dzieciństwa – latach 90, kiedy to zamiast sms’a krzyczało się pod oknami kolegów/koleżanek, zaś dzisiejsze możliwości Internetu nie były dostępne nawet w najśmielszych marzeniach. Dokładnie tak było i wbrew wszelkim przesłankom nie była to era, w której wymarły dinozaury. Najlepszym tego dowodem jest bohater książki „Człowiek, który pokochał Yngvego” autorstwa Tore’a Renberg’a.
Jarle, siedemnastolatek, jakich wielu, nieustannie buntujący się przeciw wszystkim i wszystkiemu. To młodzieniec poszukujący swojego miejsca w świecie, równowagi między tym, co sprawia mu faktyczną przyjemność, a tym, co sobie narzuca by nie odbiegać od swego przyjaciela, Helga. Owe rozdarcie i poszukiwanie wzorców na własną rękę umacnia rozbita rodzina. Ojciec, który, na co dzień jest alkoholikiem, zaś w weekendy za pomocą setek koron stara się wynagrodzić synowi własną nieobecność/nieudolność. Matka, która po odcięciu pępowiny od chorego męża, musi udźwignąć wychowanie syna i jednoczesne spłacanie kredytów. Matka, która pozwala synowi na wszystko, która odda ostatnie pieniądze by był szczęśliwy, a może raczej by dać mu kolejne substytuty ojcowskiej opieki. Codzienność Jarle’a dzieli się na szkołę, próby własnego zespołu i weekendowe upijanie się, do momentu aż pojawia się On – Yngve. To początek jednej z najbardziej tajemniczych opowieści, jaką zdarzyło mi się przeczytać. Praktycznie do samego końca nie sposób odkryć, co faktycznie dzieje się między chłopcami, a co jedynie jest wymysłem, psikusem wyobraźni.
Tore Renberg ujmuje przemyślaną fabuła i niemalże poetyckim językiem. Lata 90 wraz z ich muzyką i sytuacją polityczną łączy z nieprzystępną, zimną Norwegią – to mieszanka, od której nie można się uwolnić. Narratorem całej opowieści uczynił Jarle’a ale starszego – mówiącego z perspektywy czasowej, wspominającego. Zaskakującego czytelnika swoją szczerością, która nie zawsze jest miła dla oczu, która drażni i niekiedy nawet zniechęca do niego. Czas, który minął pozwala Jarle’owi na dokładne oddanie nie tylko swoich uczuć, ale też i zrozumienie zachowań najbliższych mu osób, co również pomaga czytelnikowi w wyrobieniu własnych poglądów.
„Człowiek, który pokochał Yngvego” to przede wszystkim genialne studium psychiki młodego człowieka, jego wzlotów i upadków, miłości i antypatii, poszukiwania własnego „ja” i postrzegania siebie przez pryzmat otoczenia.
Jarle, siedemnastolatek, jakich wielu, nieustannie buntujący się przeciw wszystkim i wszystkiemu. To młodzieniec poszukujący swojego miejsca w świecie, równowagi między tym, co sprawia mu faktyczną przyjemność, a tym, co sobie narzuca by nie odbiegać od swego przyjaciela, Helga. Owe rozdarcie i poszukiwanie wzorców na własną rękę umacnia rozbita rodzina. Ojciec, który, na co dzień jest alkoholikiem, zaś w weekendy za pomocą setek koron stara się wynagrodzić synowi własną nieobecność/nieudolność. Matka, która po odcięciu pępowiny od chorego męża, musi udźwignąć wychowanie syna i jednoczesne spłacanie kredytów. Matka, która pozwala synowi na wszystko, która odda ostatnie pieniądze by był szczęśliwy, a może raczej by dać mu kolejne substytuty ojcowskiej opieki. Codzienność Jarle’a dzieli się na szkołę, próby własnego zespołu i weekendowe upijanie się, do momentu aż pojawia się On – Yngve. To początek jednej z najbardziej tajemniczych opowieści, jaką zdarzyło mi się przeczytać. Praktycznie do samego końca nie sposób odkryć, co faktycznie dzieje się między chłopcami, a co jedynie jest wymysłem, psikusem wyobraźni.
Tore Renberg ujmuje przemyślaną fabuła i niemalże poetyckim językiem. Lata 90 wraz z ich muzyką i sytuacją polityczną łączy z nieprzystępną, zimną Norwegią – to mieszanka, od której nie można się uwolnić. Narratorem całej opowieści uczynił Jarle’a ale starszego – mówiącego z perspektywy czasowej, wspominającego. Zaskakującego czytelnika swoją szczerością, która nie zawsze jest miła dla oczu, która drażni i niekiedy nawet zniechęca do niego. Czas, który minął pozwala Jarle’owi na dokładne oddanie nie tylko swoich uczuć, ale też i zrozumienie zachowań najbliższych mu osób, co również pomaga czytelnikowi w wyrobieniu własnych poglądów.
„Człowiek, który pokochał Yngvego” to przede wszystkim genialne studium psychiki młodego człowieka, jego wzlotów i upadków, miłości i antypatii, poszukiwania własnego „ja” i postrzegania siebie przez pryzmat otoczenia.
Książke miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości portalu:
2 komentarzy:
Myślę że ta książka jest godna uwagi.Uwielbiam takie niedokończone historie, w których nie wszystko jest do końca jasne :-)
Jeszcze nie czytałam tej książki,ale mam zamiar. Leży na półce i czeka na swą kolej. Ciekawa jestem jakie będą moje odczucia i czy pokryją się z twoimi.
Prześlij komentarz