wtorek, 10 kwietnia 2012


LISTY DO M.

Pogoda w Polsce pokazała, że można łaczyć Wielkanoc z Bożym Narodzeniem. Dlaczego więc nie iść za jej przykładem? Ja poszłam i nie wyszłam na tym najlepiej.
Od razu powiem, że nie miałąm pozytywnego nastawienia do tego filmu. Wiedziałam, że to pomysł wzorowany na "Tylko miłość" z kultowa obsadą m.in. H. Granta, L. Neesona i C. Firtha. Nie myślałam jednak, że będzie aż tak źle.

Pierwsza scena, w której pojawia się Paweł Małaszyński i moja myśl "Co za zżyna!". Nadmienię, że nie zdążył się nawet odezwać. Próbowano mnie zmylić, że bohater nie ma rodziny i kochanki jak jego angielski odpowiednik, ale na niewiele się to zdało.
Widok Karolaka w świątecznym kubraczku bez spodni powinien mnie budzić w nocy jako koszmar.
Dalej wymieniać nie będę, bo szkoda czasu. Mogę powiedzieć, że aktorzy zagrali tak jak napisano scenaiursz - czyli nijak.

Jedynym plusem była tutaj postać grana przez Macieja Stuhra. To były jedyne momency, kiedy na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Mam do niego ogromną słabość, nic na to nie poradzę. Dobrze wywiązał, się ze swojej roli, choć wątek w wersji oryginalnej było o wiele lepszy.

W tym filmie jest kilka nieprawdopodobnych zdarzeń, które pokazuje się tylko w polskim i amerykiańskim kinie klasy B. Humor rzeczą względną, ten sytuacyjny na moje oko był wymuszony i prostacki. Śmiałam się - a raczej serdecznie wzdychałam -  jedynie podczas wątku z Maciejem i jego synem, chłopiec zagrał naprawdę przekonująco i uroczo.

Przykro mi się zrobiło, że jedynym pomysłem na spolszczenie filmu i jego fabuły było pokazanie pijanej matki. To mocno kontrastowało z obrazem Warszawy, jaki zwykle pokazywany jest w produkcjach TVN. Stolica pięknych ludzi, dobrych garniturów, szklanych drapaczy chmur etc.

Choć to jeden z najlepszych polskich filmów, które mają na celu rozrywkę widza, od czasów "Tylko mnie kochaj", to wypada blado na tle oryginału. Szkoda, bo nie wierzę, że to będzie nauczką. 



SZALONA MIŁOŚĆ - YVES SAINT LARENT 
Biografia jednego z najgenialniejszych projektantów mody wszech czasów,  portret psychologiczny stworzony oczami ukochanego - Pierre'a Bergé, z którym spędził 50 lat życia.
Wątki społeczne, polityczne i historyczne - dot. przede wszystkim mody - przeplatają się i dają tło do opisanych wydarzeń. 

Pokazano wiele archiwalnych, często prywatnych, zdjęć projektanta. Na nich zobaczyłam pięknego, dystyngowanego, charyzmatycznego człowieka. W  większości uśmiechniętego, zawsze noszącego swoje charakterystyczne okulary. Nie ma sztucznych poz, kreowania się.

Zamieszczono również fragmenty pokazów mody. Mnie oczywiście urzekły suknie ślubne, dla nich mogłabym wychodzić za mąż w tej chwili. Sain Laurent pokazał, że suknia ślubna nie musi być miała, właściwie to w ogóle nie musi być suknią. Potrafił przystroić swoją modelkę kwiatami, a jedynym elementem nawiązującym do tradycji był welon - efekt oszałamiający.

Historia miłosna. Opowiedziana z sercem, choć bez zbędnego patetyzmu. Pierre opowiada o wadach i zaletach. Docenia go, nawet uwielbia, lecz nie robi z tego karykatury. Przejmujące chwile milczenia, gdy w tle słychać tylko piękne dźwięki płynące z fortepaniu. Ich historia opowiedziana przez pryzmat domów, wspólnie zakupionych dzieł sztuki, które po śmierci projektanta zostały sprzedane za wiele milionów euro.

Zakochałam się w tych wnętrzach pełnych książek, gdzie zawsze w wazonach są cięte róże. Jeden z domów urządzony był w stylu Prousta, każdy pokój nosił nazwę jednego z bohaterów tego pisarza.

Cieżko opisać wszystkie odczucia, jakie towarzyszyły mi podczas oglądania. Byłam pełna podziwu dla godności, z jaką Pierre opowiadał o Yvesie. Chciałabym by tak kiedyś mówiono o mnie. 

6 komentarzy:

Klaudyna Maciąg pisze...

"Szaloną miłość" obejrzę, bo widziałam jakąś reklamę na C+, więc pewnie nadarzy się niebawem parę okazji :)

A co do "Listów" - odczucia mam podobne. Jedyny jasny punkt to wątek Stuhra i widok Warszawy. Reszta to miałka miazga.

Unknown pisze...

"Listy do M." oglądałam całkiem niedawno i wyśmienita produkcja to na pewno nie jest. Jednak jak tak patrzeć na współczesne polskie kino, skierowane do masowego odbiorcy, "Listy..." były jednym z lepszych filmów.
Stuhr bezsprzecznie zagrał najlepiej. Mnie osobiście denerwowała każda scena z Zielińską - jakoś nie mogę patrzeć na tę kobietę.

A "Szaloną miłość" chętnie obejrzę :)

Tirindeth pisze...

Żadnego z tych filmów nie widziałam i jakoś niespecjalnie planuję - ostatnio mało filmów oglądam w sumie.

drozdi pisze...

Mi film "Listy do M" przypadł do gustu. Dobrze się bawiłam oglądając ten film (może dlatego, że oglądałam go w gronie znajomych i wyłapywaliśmy co śmieszniejsze fragmenty:D). Nie widziałam co prawda filmu, na którym ten był wzorowany, ale muszę przyznać, że jak na polską komedię, był na prawdę dobry.

Unknown pisze...

Jak tak patrzę na recenzję, to cieszę się, że zamiast "Listów..." z repertuaru kina wybrałam "Przed świtem"...
A jeśli chodzi o drugi film to chętnie obejrzę w wolnej chwili ;)

Unknown pisze...

Futbolowa,
Faktycznie. Warszawa w produkcjach TVNu nabiera innego wymiaru. Jakieś ładniejsze to moje miasto. :-)

Moonia,
Znajomi na pewno mieli duży wpływ na odbiór filmu. Na tle polskich filmów dla mas to faktycznie całkiem przyjemna produkcja, ale nie powiem nigdy, że dobra.
Gdybym nie widziała oryginału, to pewnie moja ocena byłaby lepsza. "Niestety" widziałam, dodatkowo jest to jeden z moich ulubionych filmów - scenę ślubu wręcz uwielbiam, czasem nawet puszczam ją sobie na youtubie w celu poprawienia nastroju. :-)

Marcepankowa,
Listy do M. / "Przed świtem".
Obie produkcje trochę ciężkostrawne, ale ta druga na pewno z większym rozmachem. Kilka scen było naprawdę dobrych, ale główna bohaterka nadal potrafi jedynie jedną miną pokazywać. Czy się cieszy czy nie, to wyraz twarzy ma ten sam jak dla mnie. :-)

Pozdrawiam serdecznie :-)