niedziela, 31 stycznia 2010


    Zdarzyło Wam się kiedyś zrobić coś bez uprzedniego zastanowienia, na dobrą sprawę też bezsensownego, co przyniosło potem korzyści ? Mnie tak. Tak samo też lubię czytać o ludziach, którzy właśnie tak postąpili ... postawili wszystko na jedną niewiadomą kartę i wygrali. Choć zdaje sobie sprawę z tego, że wiele z tych opowieści jest przekoloryzowanych dla wartości literackiej, to jednak mnie nie zraża. Takie książki są potrzebne chociażby po to, że znowu zacząć wierzyć w ludzi i ich altruizm.

Musze się przed Wami przyznać do mojego uwielbienia dla Francji i jej kultury. We Francji czuje, że żyje. Uwielbiam ich zapachy, język, sztukę... Chłonę wszystko każdym milimetrem swojego ciała i zawsze mi mało. Dlatego, gdy zobaczyłam książkę „Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał) „ Mark’a Greenside’a od razu postanowiłam ją kupić.
Temat przeprowadzki do innego kraju, od tak po prostu jest oklepany szczególnie jeśli jest to Francja lub Włochy. Te dwa europejskie raje już powoli stają się za małe na tyle najazdów co widać w nowościach literackich... „pisarze” osiedlają się coraz to dalej.
Mark jedzie do Bretanii ( jeden z rejonów we Francji) wraz ze swoja ówczesną partnerką. Wraca co prawda bez niej, ale za to z domem w Bretanii. Trzeba przyznać, że to zupełnie intratna zamiana mówiąc z przymrużeniem oka. Jest to niezwykle ciepła i zabawna historia całkiem niegłupiego Amerykanina, który miał szczęście poznać uczciwych ludzi. Należy wziąć poprawkę na to, że sytuacje rozgrywają w latach 1991-1992 więc wiele rzeczy i miejsc uległo zmianie jak np. dworzec czy kasowanie biletu. Nieodmienna przypadłością każdego obcokrajowca próbującego nauczyć się nowego języka są potyczki gramatyczne. Marka one również nie omijają. W tych przypadkach krótkie dialogi bądź pojedyncze zdania napisane są w języki francuskim z adnotacjami od tłumacza na dole. Niewątpliwie inaczej odbierze je osoba znająca język , a inaczej odrobinę osoba czytająca tłumaczenie. Myślę, że płynność czytania w przypadku takich sytuacji ma znaczenie. Chociaż to dopiero dowiem się jeśli ktoś, z Was nie znający francuskiego przeczyta i podzieli moją opinię lub nie. Sam bohater wzbudzał we mnie wiele przyjaznych emocji. Nie mogę zarzucić mu żadnej negatywnej cechy. W wielu przypadkach takich książek bohaterowie mnie drażnią, sytuacje są często naciągane do bólu. Tutaj nie znalazłam żadnej z tych rzeczy. Choć przyznaję, że jego zachowanie jest kompletnie niezrozumiałe dla wielu twardo stąpających po Ziemi ludzi, przecież mógł stracić wszystko. Mark niewątpliwie miał szczęście spotykając na swojej drodze dobrych i uczciwych ludzi. To dla mnie osobiście ważne w przypadku Francji, gdyż większość nie ma pochlebnego zdania o stosunku Francuzów do odwiedzających ich kraj turystów. Książka jest bogata w wiele różnic kulturowych opisanych przez autora w zabawny i inteligentny sposób. Kolejny plus jest za załączone do lektury zdjęcia okolicy w której zamieszkał.. Kończy się oczywiście happy end’em, gdzie Francuz z Amerykaninem są jak dwa bratanki, ale przecież właśnie tego oczekujemy od tej tematyki.
Książka jest ładnie wydana, druk nie sprawia żadnej trudności w czytaniu a papier nie drażni w dotyku a do tego jeszcze śliczna okładka


   Pozycja godna polecenia na dni kiedy chcemy oderwać się od wszystkiego i poczuć przyjemne promyki słońca na swojej twarzy w postaci uśmiechu. Nie wymaga wiele, ale za to wiele daje. Pozostawia w głowie pozytywne nastawienie do świata i to jest jej największy plus według mnie.

9 komentarzy:

marpil pisze...

Ja czytałam ją już jakiś czas temu i z uśmiechem na ustach. Najlepsze w książce było dla mnie zderzenie dwóch kultur, dwóch języków i Marka, który te dwa światy musiał w sobie połączyć. Przyjemna lektura, ale bez wielkich zachwytów. Najlepeij do poczytania w pociągu - gdziekolwiek ten pociąg jedzie ;-)

Unknown pisze...

Marpil,
Zgadzam się... Mark nie jest mistrzem pióra i myślę, że nawet nie o to mu chodziło. Czasem potrzebne są człowiekowi takie opowiastki :)

nutta pisze...

Też z przyjemnością czytałam tę książkę. Pewnie inny jest stosunek Francuzów z prowincji do obcokrajowców niż tych z większych miast turystycznych. Może też to kwestia osobowości odwiedzających, a raczej pragnących "zasiedlić" pewne regiony tego kraju. Autor sprawiał miłe wrażenie, nie wymądrzał się, nie wybrzydzał, był ciekawy tego, czego nie znał, uznał sąsiadów za swych nauczycieli i przewodników po nowym dla siebie terenie.
Pozdrawiam:)

Unknown pisze...

Nutta,
Masz całkowitą rację. Poza tym jeśli chodzi o większe miasta typu Paryż to coraz mniej jest w nich rodowitych mieszkańców. Trochę to funkcjonuje na zasadzie przyjeżdzających z prowincji do Warszawy i uważających sie za wielkich panów.

Tucha pisze...

Byłam w Paryżu kilka lat temu...pewnie już z 5 by było i dopóki chociaż "próbowało" się wpleść jakieś słowa w ich języku to Francuzi byli bardzo przyjaźni :) (coś na zasadzie: "widać od razu,że to turyści, ale się starają" ), zresztą nie można uogólniać, zawsze byłam wielką tego przeciwniczką, a do Paryża chętnie wrócę, a do książki zajrzę :) Sama mam optymistyczne nastawienie więc takie książki jeszcze dodatkowo mnie w tym utwierdzają.

Unknown pisze...

Tucha,
Ciesze się, że tak jest bo Paryż to fantastyczne miasto. Niestety zdarzały się opinie znajomych gdzie mieszkańcy Francji faktycznie nie chcieli im udzielać pomocy ponieważ nie umieli mowić w ich języku.
Dlatego warto choćby z tego powodu przeczytać tą książkę aby nabrać pozytywnego spojrzenia na ludzi.
Pozdrawiam :)

Mała Mi pisze...

Ładnie to podsumowałaś... ja mam tak właśnie z Harrym Potterem :) oderwać się od rzeczywistości...

Anhelli pisze...

Mnie w podobny sposób ciągnie na południe Europy, wczoraj na przykład chciałam wszystko rzucić, wybrać kasę z konta i pojechać na lotnisko. Byłam od tego o krok, niestety krok ten miał milę... ale po książkę sięgnę :)

pozdrawiam serdecznie :)

Balianna pisze...

Zapraszam do zabawy!!:)