poniedziałek, 15 lutego 2010

        Przewrotność życia nieustannie mnie zaskakuje. Jego paradoksy, kiedy „lepiej późno niż wcale” już nie wystarcza. Tracimy to, co było zwyczajne, a teraz wydaje się sprawą życia i śmierci. Po książkę „Brzemię rzeczy utraconych” sięgnęłam przy okazji wyzwania czytelniczego. Nie żałuje absolutnie.
Rzecz dzieje się w Indiach, w miasteczku Kalimpong skąd widać Kanczendzongę. Specyficzne położenie geograficzne sprawia, że to natura narzuca tryb życia mieszkańcom.
Bohaterowie nie są nadzwyczajni, reprezentują w pewnym sensie każdego z nas. Porzucona dziewczyna, sędzia, który za swe niepowodzenia obarczał innych, kucharz, który wymyśla historie, aby móc zaakceptować swój los, chłopak pracujący w kuchniach Nowego Jorku, gdzie mieści się cały świat. Wszystkich łączy jedno uczucie – Nienawiść. Nienawiść do siebie przede wszystkim, do losu i do innych. Całe uczucie autorka opisuje w przewrotny sposób. Choć osobiście powiedziałabym, że robi tak jak robią ludzie, czyli kryje je pod różnymi łatkami powinności, władzy, ośmieszenia innych. Każdy z bohaterów utracił cząstkę siebie. Straty tej nie chce dopuścić do świadomości, przez co znowu wpada w zamknięte koło. Gdzie jedno kłamstwo trzeba napędzać drugim aż do śmierci. Pomimo, że głównym uczuciem jest nienawiść książka nie jest przesycona złem. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest oczyszczająca.
Uważam się za osobę tolerancyjną i otwartą na świat, na nowe kultury etc. Książka pokazała mi, że choćbym nie wiem jak bardzo otwarta była już na zawsze będę Europejką, czy tego chce, czy nie. Tkwię w szponach kultury, w której się wychowałam. Przyłapałam się na tym, że choć akcja książki dzieje się w Indiach, a jej bohaterami są prawdziwi Hindusi ja często wyobrażam ich sobie jako ludzi białych, o rysach typowo europejskich, co przecież odbiega od książki. Kiran pokazuje też brutalność turystów i brak wrażliwość, gdy z uwielbieniem fotografują biedę z uśmiechem na ustach.
Lektura warta polecenia, choć do serca każdego czytelnika dotrze innymi drogami. Jego własnymi drogami prawdy, nienawiści i miłości.  


8 komentarzy:

Unknown pisze...

Ta książka musi mieć głębię wiekszą niż oczekiwałam i widziałam. Co recenzja to inne na nią spojrzenie:) Pięknie to opisałaś .... a wiesz, że też wyobrażałam sobie bohaterów jako ludzi białych?!

Edyta pisze...

bardzo podoba mi się Twoja recenzja. Mam ochotę sprawdzić w jaki sposób książka dotrze do mnie i jakie wrażenie pozostawi. Pozdrawiam.

matylda_ab pisze...

Zgadzam się, że to świetna lektura. Ale ja absolutnie nie traktuję jej, jako książki o nienawiści. Raczej o poszukiwaniach szczęścia i i utraconych nadziejach. Tak też o niej niedawno pisałam. ;)

Anhelli pisze...

Ponoć najpiękniejsze są historie pisane przez życie. Według niektórych nie warto uciekać się do fantazji, wystarczy w fantazyjny sposób opisać zastaną rzeczywistość, jako egzemplifikację tego, czego w tym naszym małomiasteczkowym życiu brakuje. Ja bym powiedziała jeszcze i tak, że nie trzeba uciekać aż w Himalaje, aby nakreślić przed czytelnikiem wizję szczytów i dna rozpaczy a białych Yeti jest pełno za rogiem nawet w parny, lipcowy dzień ;]

pozdrawiam bardzo serdecznie :)

Unknown pisze...

Moni,
Myślę, że wielu ludzi podobnie do nas właśnie tak sobie wyobrażało bohaterów. Ciężko jest przestawić na mało znaną mentalność i kulturę, a co za tym idzie sam wygląd.

Edith,
Jestem ciekawa Twoich wrażeń. Książka naprawdę jest warta przeczytania.

Matyldo,
Ja osobiście nie do końca zgodziłabym się z Twoim zdaniem. Jeśli chodzi o szczęście to faktycznie Sai jako młoda i nieświadoma do niego dąży. Dla sędziego szczęściem i ukojeniem bólu była suczka Mutt, którą posiadał i był pewny jej istnienia przy nim do końca. Kucharz ukojenie odnajdywał w zmyślanych historiach, które dodawały mu blasku, sprawiały że stawał się kimś ważniejszym niż jest na prawdę. Ciężko mi to uznać za dążenie do szczęścia.Za zaś utraconymi nadziejami podpisze się obiema rękami, co też zawarłam w recenzji.

Anhelli,
Jak zawsze nic dodać, nic ująć :-).

Alex_Konus pisze...

Miss Jacobs! Zaintrygowałaś mnie swoją recenzją. Myślę, że dodam tą książkę to mojej wyzwaniowej listy. A powiem szczerze, że niesamowicie ucieszył mnie Twój komentarz o wyobrażaniu sobie bohaterów! Sama czytam własnie "Połówkę żółtego słońca" i też łapię się na tym, że wyobrażam sobie bohaterów jako białych! I zdziwiło mnie to, gdyż podobnie jak Ty uważam się za osobę bardzo otwartą. Ale to chyba jednak faktycznie nasze przyzwyczajenie po prostu...
Pozdrawiam ciepło!
Alex

Cała JA: pisze...

No i muszę kupić i przeczytać...
Tak mnie nakręciłaś że muszę jak najszybciej...
Fajna recenzja...
Dzięki :))))

Lilithin pisze...

Każdy widzi w tej książce coś innego. Ciekawe, co ja w niej znajdę, bo czeka już na półce.